|
Kim byli kaci z Katynia
Egzekucje tysięcy Polaków w 1940 r. Stalin powierzył najlepszym fachowcom, którzy od lat rozstrzeliwali. Tak uważa Nikita Pietrow, rosyjski historyk sporządzający poczet katów z Katynia.
O tym, kto brał udział w przygotowaniu i wykonaniu egzekucji w Katyniu, Kalininie (dziś Twer) i Charkowie w 1940 r., wiadomo od dawna. Zachował się wydany 26 października 1940 r. rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR Ławrentija Berii o nagrodzeniu 125 osób „za prawidłowe wykonanie zadań specjalnych”. 43 oficerów i podoficerów bezpieczeństwa państwowego oraz jeden kombryg (odpowiednik generała brygady) dostali premię w wysokości miesięcznego wynagrodzenia, a pozostali po 800 rubli.
Lista nagrodzonych jest lakoniczna - stopień, nazwisko, inicjał imienia i imienia ojca. Żadnych funkcji, żadnych opisów, czym zasłużył się konkretny człowiek przy wykonaniu „zadań specjalnych”.
To wszystko pewnie wiedzą prokuratorzy z Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej, która od 1990 r. (wtedy jako GPW ZSRR) do 2005 prowadziła śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej. Ale zostało ono zamknięte, a najważniejsze materiały uznane za tajemnicę państwową. Nikita Pietrow, autor wielu znakomitych książek o zbrodniach bolszewickich, próbuje od lat na własną rękę dowiedzieć się więcej o nagrodzonych za egzekucję Polaków z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, którzy zostali pogrzebani w Katyniu, Miednoje pod Kalininem i w Charkowie.
- Wszystko wskazuje na to, że Beria sprawiedliwie nagrodził wszystkich, którzy brali udział w krwawej robocie. Na liście jest kombryg Michaił Kriwienko, szef sztabu wojsk konwojowych NKWD, które przewoziły Polaków na miejsca egzekucji. Są też maszynistki NKWD, takie jak Tamara Babajan i Anna Razorenowa, które pewnie przepisywały listy wysyłanych na rozstrzelanie. Są też prości kierowcy jak Władimir Kostiuczenko, który przewoził ciężarówką ZIS-5 ciała zastrzelonych do masowych grobów w lesie katyńskim. Słowem, nagrody dostali wszyscy - od generalskiej góry do najniższych funkcjonariuszy NKWD - zapewnia Pietrow.
Do bezpośredniej rozprawy z Polakami Moskwa, jak podkreśla Pietrow, wysłała swych najlepszych, najbardziej doświadczonych oprawców z Łubianki.
Egzekucje organizowali i sami rozstrzeliwali przysłani z Moskwy do Smoleńska, Kalinina i Charkowa bracia kapitan Iwan i porucznik Wasilij Szigalewowie, kapitan Piotr Jakowlew, porucznik Iwan Antonow, porucznik Iwan Feldman, porucznik Demian Siemienichin, porucznik Aleksandr Dmitriew, porucznik Aleksandr Jemelianow, major Nikołaj Siniegubow.
Żaden z nich nie był zawodowym katem. W NKWD rozkaz rozstrzeliwania wydawano ludziom, którzy byli akurat pod ręką i mieli przy sobie broń, czyli wartownikom strzegącym gmachów służb specjalnych. Ci, którzy najlepiej sobie z tym radzili, byli potem stale wyznaczani do wykonywania wyroków, zdobywali doświadczenie „przy warsztacie”, awansowali.
Ale „gwiazdą” katowskiego komanda wyznaczonego do likwidacji Polaków był bezspornie przysłany wiosną 1940 r. do Kalinina 45-letni świeżo upieczony major bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin.
To on miał największe doświadczenie. Pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w sierpniu 1924. Potem zabijał w zasadzie codziennie przez prawie 29 lat. Ostatniego swojego skazańca zlikwidował 2 marca 1953 r., trzy dni przed śmiercią Stalina.
Jemu powierzano likwidowanie największych wrogów Ojca Narodów. To on zastrzelił marszałka Michaiła Tuchaczewskiego, pisarza Izaaka Babla, swego byłego szefa, ludowego komisarza bezpieczeństwa państwowego Mikołaja Jeżowa. Przez całe swoje życie własnoręcznie zabił, jak twierdzą historycy, około 50 tys. ludzi.
Za katowskie zasługi dorobił się stopnia generała, najwyższych orderów.
Był nie tylko wykonawcą, lecz także wybitnym technologiem zbrodni. To on zrezygnował z rewolwerów Nagan, które jego zdaniem zbyt szybko się nagrzewały, na rzecz niemieckich policyjnych waltherów PP. Uczył kolegów, że nie należy strzelać ofierze w potylicę, lecz starać się trafić kulą między kręgi szczytowy i obrotowy kręgosłupa szyjnego. Dzięki temu, dowodził, śmierć jest błyskawiczna, krwi niewiele.
Błochin przeraził pracowników NKWD w Kalininie, kiedy wiosną 1940 r. pierwszy raz szedł do piwnic ich gmachu przy ul. Sowieckiej rozstrzeliwać Polaków. Ubrał się wtedy w swój przywieziony z Łubianki skórzany strój roboczy: pilotkę, długi brązowy fartuch, długie rękawice, wysokie buty, szoferskie gogle. - Zobaczyłem kata! - z przerażeniem przypominał sobie po latach tę scenę Dmitrij Tokariew, były szef NKWD w Kalininie.
W archiwach Pietrow szuka informacji o dalszych losach katów z Katynia. Niektórzy robili kariery, tak jak Siniegubow, który został w 1942 r. zastępcą ludowego komisarza (ministra) kolei i Bohaterem Pracy Socjalistycznej.
Większość jednak skończyła źle. Bracia Szigalewowie rozpili się i jeden po drugim zmarli kilka lat po egzekucji Polaków. Jemelianowa przełożeni wysłali na rentę, kiedy kilka lat po zbrodni zachorował na schizofrenię.
O Błochihie mówi się w Moskwie, że też zwariował i popełnił samobójstwo. Ale - jak twierdzi m.in. Arsenij Rogiński, szef rosyjskiej organizacji Memoriał badającej zbrodnie stalinowskie - to nieprawda. Główny kat Stalina miał pewnie żelazny charakter. Po śmierci wodza odebrano mu ordery i stopień generalski i wysłano na emeryturę. Zmarł na wylew we własnym łóżku w 1955 r. i spoczął na honorowym miejscu Cmentarza Dońskiego w centrum Moskwy.
Nikita Pietrow do tej pory rozszyfrował losy 30 ludzi z listy nagrodzonych przez Berię za Katyń. Obiecuje, że jeśli wystarczy czasu i pieniędzy, znajdzie jeszcze w archiwach informacje o prawie wszystkich pozostałych.Wasilij Błochin pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w 1924 r. Potem zabijał praktycznie codziennie przez 29 lat.
Wacław Radziwinowicz
Gazeta Wyborcza, 15.12.2008