|
Emisariusze sowieckiej wolności
„Faszystowskie bandy polskie”
Nie tylko w Grodnie, al. i w wielu mniejszych miejscowościach: w Zelwie, Łunnie (tam dywersantom udało się zająć i utrzymać mający strategiczne znaczenie most na Niemnie), Jeziorach czy Skidlu dochodziło do poważnych wystąpień dywersyjnych, mających wspierać pochód Sowietów w głąb państwa polskiego. Wydarzenia, które rozegrały się od 19 do 20 września 1939 r. w ostatniej z tych miejscowości, nazwane zostały przez propagandę i historiografię sowiecką mianem „powstania skidelskiego”. Termin ten zresztą do dziś można spotkać w artykułach i pracach naukowych na Białorusi. Wydarzeniom w Skidlu próbowano przez lata nadać charakter martyrologiczny. Oto dzielni towarzysze, wsparci ideologicznym zapałem mieszkańców miasteczka i okolic, wyzwolili z „ucisku pańskiej Polszy” rodzinne strony, jednak nim nadeszła spodziewana pomoc ze strony Armii Czerwonej, zostali brutalnie spacyfikowani przez „faszystowskie polskie bandy” (chodzi o Wojsko Polskie) i ponieśli męczeńską śmierć.
Dywersję skidelską, podobnie jak zaburzenia wywołane działaniami komunistów w innych niedaleko położonych miejscowościach, jak Jeziory i Ostryna, zdławiły jednostki Rezerwowej Brygady Kawalerii. Jednostka, o której mowa, była formowana od pierwszych dni września '39, najpierw w Białymstoku, a następnie w Wołkowysku, z rezerwistów Brygad Kawalerii Podlaskiej, Suwalskiej i Wileńskiej, zasilonych ochotnikami. Sformowano cztery pułki ułanów, którym nadano numerację: 101, 102, 103 i 110. Dowódcą brygady, określanej również jako Brygada „Wołkowysk” i wchodzącej w skład Grupy Operacyjnej „Wołkowysk”, był płk Heldut-Tarnasiewicz. Ponadto w skład GO „Wołkowysk” wchodziła Grupa Kawalerii rtm. Ryszarda Wisowatego złożona z pięciu szwadronów i baterii artylerii konnej. To właśnie jej w udziale przyszło likwidować piątą kolumnę w Skidlu.Skidelska rebelia
Komuniści opanowali Skidel na pewno już 18 września 1939 r. Utworzono komitet rewolucyjny oraz aresztowano miejscowych policjantów. Uzbrojone oddziały dywersyjne czy - jak nazywają je historycy sowieccy - „partyzanci” zablokowali drogi wjazdowe do miasta. Na jednej z nich dywersantom udało się zatrzymać i aresztować grupę oficerów wysłanych z Grodna w celu rozpoznania. Oficerów umieszczono w urzędzie gminnym. Na wieść o sytuacji w Skidlu, 19 września w dowództwie obrony Grodna zapadła decyzja o wysłaniu do miasta oddziału ekspedycyjnego złożonego z wojska i policji. Grupa po przybyciu do Skidla otoczyła miasto i rozpoczęła negocjacje z czerwonymi, które zakończyły się fiaskiem. Przystąpiono do szturmu, w wyniku którego zdobyto miasto i uwolniono aresztowanych. W nocy grupa ekspedycyjna powróciła do Grodna. Dzień później, a więc 20 września, do miasteczka wkroczyły szwadrony rtm. Ryszarda Wiszowatego z zadaniem obrony Skidla przed spodziewanymi jednostkami Armii Czerwonej. O świcie, jeszcze przed natarciem czerwonoarmistów, ułani rtm. Wiszowatego zostali zaatakowani przez dywersantów. Polski dowódca opanował sytuację, wszyscy schwytani z bronią w ręku zostali rozstrzelani. Ok. godz. 10 miasto zaatakowały czołgi sowieckie. W rolę piechoty wcielili się komunistyczni dywersanci z okolic miasteczka. Walki o Skidel były bardzo zacięte i trwały do wieczora. Sowieci stracili w nich na pewno czołg i samochód pancerny. Po stronie polskiej poległo 45 ludzi. Pod osłoną nocy szwadrony rtm. Wiszowatego wycofały się. Zrujnowany Skidel płonął.„Sto dziesiąty” bije wroga
Wśród oficerów Brygady „Wołkowysk” postacią charakterystyczną i wyróżniającą się był ppłk Jerzy Dąmbrowski, noszący pseudonim „Łupaszka”. Zhany, wręcz legendarny na Kresach zagończyk z czasów walk o niepodległość i granicę 1918-1920, przyciągał uwagę swoim wyglądem. Był raczej niski, miał wysokie czoło i stalowe, bardzo wyłupiaste oczy. Bez wątpienia miał w sobie naturalną charyzmę. „Od pułkownika bila pewność siebie i zawadiacka brawura” - wspominał Józef Bisping. Z kolei popr. Janusz Wielhorski zapamiętał „Łupaszkę”, jak „w rozpiętym nonszalancko, kawaleryjskim płaszczu i garnizonowej czapce z różowym otokiem 13. pułku ułanów prezentował się doskonale; siedział na wspaniałym, siwym jak mleko, wałachu”. Pułkownik objął dowodzenie „stodziesiątką” złożoną z rezerwistów i garnących się na sam dźwięk jego nazwiska młodych ochotników.
18 września 1939 r. 110. pułk i cała brygada dostały rozkaz wymarszu na północ, w stronę Wilna. Pułk szedł w straży przedniej brygady, a na jego czele „Łupaszka”. Pułk przekroczył Niemen w miejscowości Mosty i marszem ubezpieczonym kierował się na północ. Do żołnierzy dochodziły niepokojące wieści o zajęciu przez Sowietów Lidy - dużego garnizonu - oddalonego od Mostów ok. 50 km. Pułk 19 września zatrzymał się w okolicy miasteczka Ostryna w powiecie szczuczyńskim w województwie nowogródzkim. Zarządzono zmianę kierunku marszu na zachód - w stronę Grodna. Jednostki brygady wjechały do Ostryny i zostały ostrzelane przez bojówki - według cytowanego już Józefa Bispinga „złożone z mniejszości narodowych i uzbrojone”. Jako pierwsze zaatakowane zostały idące przodem ciężkie tabory 103. pułku ułanów. Na odgłos strzałów do miasteczka ruszył szwadron 110. pułku. Najprawdopodobniej był to szwadron dowodzony przez mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Miasteczko zaczęło płonąć, a część domów wyleciała w powietrze - eksplodowały składy amunicji. Pułk rozprawił się bezlitośnie z dywersantami, ci, którzy zostali złapani z bronią w ręku, zostali bezzwłocznie rozstrzelani. Kolejnym miejscem zbrojnej akcji komunistów przeciw Wojsku Polskiemu były położone na zachód od Ostryny Jeziory. Zbliżający się do miasteczka ułani (z pierwszego szwadronu 110. pułku) zostali ostrzelani. Gdy część pułku udała się w pościg za dywersantami, reszta jednostki wkroczyła do Jeziorów. W mieście opanowanym przez miejscowych bolszewików panował chaos, rabowano mienie i domy należące do Polaków. W powietrzu fruwało pierze, na ulicach pełno było potłuczonego szkła. Ułani dość szybko jednak opanowali sytuację, a przywódcę komunistów, którego udało się schwytać, na rozkaz płk. Dąmbrowskiego publicznie powieszono. Po likwidacji zagrożenia ze strony komunistów i przywróceniu porządku pułk ruszył dalej na zachód, w stronę Grodna.Uleczeni z komunizmu
Sowiecka dywersja miała charakter masowy i dalece szerszy zasięg niż analogiczne akcje niemieckiej piątej kolumny w trakcie działań wojennych we wrześniu 1939 r. Można nawet użyć stwierdzenia, że sowiecka dywersja była w pewnym sensie ulepszona. Sowieci zorganizowali nieźle uzbrojone i sprawne grupy dywersji często na głębokich tyłach armii polskiej, które siały chaos i strach wśród mieszkańców, przecinały linie zaopatrzenia czy w momencie zetknięcia się z czołowymi formacjami Armii Czerwonej (jak miało to np. miejsce w Skidlu, ale też w Pińsku czy epizodycznie w Grodnie) udzielały żołnierzom sowieckim bezpośredniego wsparcia. Poza tymi działaniami czerwoni dywersanci spełnili też niezmiernie istotne zadanie z propagandowego punktu widzenia. Oto powołując rewkomy, organizując lokalne milicje, miejscowa agentura sowiecka tworzyła namiastkę władzy. Mało tego, władza ta ogłaszała się w imię ludu władzą, która zaprowadza rewolucyjny ład - tzn. morduje przeciwników (przy okazji rabując i gwałcąc)
i wita wyzwolicieli oraz prosi o przyłączenie do ZSRS i zjednoczenie na wieki narodów ukraińskiego i białoruskiego. Dla towarzyszy w Moskwie było to niezmiernie ważne, gdyż niwelowało nieprzyjemny i trudny do wytłumaczenia przed światem fakt współpracy z Hitlerem i rozbioru niepodległego państwa. Interesujące, że właśnie ten element propagandy, wsparty świadectwami komunistów z ówczesnej piątej kolumny na Kresach, do dziś obowiązuje, zresztą nie tylko na Białorusi, gdzie 17 września 1939 r. jest świętem państwowym i wydarzeniem konstytuującym tożsamość wielu białoruskich obywateli, ale też w Rosji. I jest, gdy zajdzie taka potrzeba, wykorzystywany w polityce historycznej władz na Kremlu. Piątą kolumnę na Kresach tworzyli w 1939 r. głównie przedstawiciele mniejszości narodowych: Żydzi, Białorusini, Ukraińcy. Większość z nich, jeśli nie zdołała uciec przed błyskawicznie nacierającym na wschód Wehrmachtem, została po ataku Niemców w czerwcu 1941 r. zabita przez nich jako aktywiści bolszewiccy. Pocieszający jest natomiast fakt głębokiej zmiany nastrojów, zwany „uleczeniem z komunizmu”, jaki po półtora roku rządów sowieckich zapanował wśród sporej grupy tych, którzy z radością witali Armię Czerwoną. Ta zmiana uwidoczniła się przede wszystkim w postawach ludności białoruskiej.Michał Wilczyński