|
ELEGIA O ZIEMI RODZINNEJ
Stanisław Baliński
Gdzie jesteście białe domy, zielone ogrody,
Łąki szare, stawy siwe - gdzie jesteście?
Pod powieką was widzę, jak we śnie,
Długie, długie kresowe wody.
Tam powrócę przez las i tę stację,
Gdzie czekają wiejskie konie i pojazdy,
Będę chodził, będę wspominał wakacje,
Kiedy był lipiec, noc, gwiazdy.
Na polance stanę aksamitnej,
W słońca rannego obłoku;
Tutaj zbierało się grzyby
W tysiąc dziewięćset czternastym roku.
Po drodze pójdę nowogródzkiej,
Zachodu okrytej szalem:
Zgubiłem tam raz pugilares,
Nigdy nie mogłem go znaleźć.
Na gościńca połuskiego mosty,
W las wyjdę zielonociemny:
Z mostów pięć mil i trzy wiorsty
Liczyło się do Niemna.
Tam pojechać, to było: marzenie,
I las nawet pachniał, jakby rzeką,
Podróżami wiało z tamtej strony,
Lecz mówiło się: to za daleko.
Będę chodził, będę dreptał w kółko,
Jak ta myśl, co mi duszę przewierca,
Że w trzech milach ziemi kwadratowych
Nie można zamknąć serca.
Będę łowił te błahe wspomnienia,
Które, będąc jeszcze chłopcem,
Odkładałem przezornie na przyszłość,
By ten kraj mi się nie stał zbyt obcy.
I powrócę. I odjadę. Znów wrócę.
Ale każdy mnie powrót oddali,
Bo nie umiem kochać tej ziemi,
Bez której umarłbym z żalu.