|
Zapiski oficera armii cyerwonej
Towarzyszowi A. Hitlerowi
27 lipca 1941 roku
W stodoleZupełnie bezpieczny nie jestem, ale już trochę lepiej. Ważne jest to, że najgorszy czas ja przetrwałem i w ten sposób okropnej śmierci uniknąłem. Na wszelki wypadek postanowiłem ja te moje Zapiski zadedykować Hitlerowi. Bardzo to jest mądry i potężny wódz, i ogromnie go szanuję. A do Stalina żadnego już zaufania nie posiadam. Ale muszę opowiedzieć trochę obszerniej: jak ja z niemieckich pazurów wyrwałem się i życie sobie uratowałem.
Całą noc z 22 na 23 czerwca ja nie spałem. Nawet próbowałem usnąć, ale ze strachu nie mogłem. A nuż - myślałem - hitlerowcy nadejdą i mnie capną. Wówczas i lampka przed portretem Hitlera nie pomoże. Naturalnie, powiedziałbym szczerze, że gotów jestem służyć im wiernie i że Stalina osobiście chętnie bym zakatrupił. Ale czy mnie zrozumieją i czy uwierzą? I czy będę im potrzebny? Bo przecież takich jak ja w Rosji wiele milionów jest. Znowuż inna kwestia jest niewyraźna. A może Stalin właśnie z Hitlerem operuje i ruski naród morduje? Więc wówczas jeszcze gorzej bym wpadł... Polityka to delikatna sprawa i bez przeczytania "Prawdy" albo "Izwiestii" trudno zrozumieć, co rzeczywiście na świecie dzieje się.
Wreszcie postanowiłem ja, że trzeba uciekać. Ale co zrobić z rzeczami? Nie uniosę wszystkiego... Spakowałem ja rzeczy do walizki, wziąłem na plecy katarynkę i stanąłem przed lustrem. Bardzo piękny był widok i długo ja sobą lubowałem się. "Tak - pomyślałem ja sobie -przez tego podłego zdrajcę, Stalina, nie udało mi się tych skarbów stąd wywieźć!". Musiałem zostawić prawie wszystko.
Zacząłem ja szykować się do drogi, bo zrozumiałem, że w Vilniusie zostać nie mogę. Sprułem ja oficerskie odznaki. Wzułem gorsze buty. Wziąłem ze sobą pieniądze, zegarek i te moje Zapiski. Dokumenty oficerskie, partyjny bilet i pistolet wsadziłem głęboko pod obicie w fotelu. Może to jeszcze i ocaleje.
Miałem ja stary, podarty szynel i lichą czapkę. Włożyłem ja je, żeby na zwykłego bojca wyglądać. Stanąłem znów przed lustrem. Ale jak popatrzyłem na siebie, to mnie same łzy z oczu popłynęły. Ot do czego doprowadził mnie zdrajca narodu rosyjskiego, Gruzin Dżugaszwili-Stalin! Wziąłem ja ze sobą chleba, kiełbasy, cukru i trochę palenia. Potem pożegnałem ja moje rzeczy. Pocałowałem katarynkę, walizkę i giemzowe buty, bo nie miałem nadziei, że znów je zobaczę.
Wreszcie, o godzinie drugiej w nocy, zamknąłem ja starannie drzwi do mego pokoju na wszystkie kłódki i zatrzaski. Posłuchałem: czy nie zauważył ktoś w mieszkaniu, że wychodzę, i po cichu wydostałem się na schody. W mieście było jeszcze ciemno, więc poszedłem prędko w kierunku Zakrętu. Znałem ja drogę do Landwarowa i postanowiłem na razie tam się udać. A potem będę się starał na wschód przedrzeć się, bo w tych okolicach niedługo ja się uchowam.
Kiedy znalazłem się w Zakręcie, to zaczęło się rozwidniać. Doszedłem ja do rzeki, wyszukałem przy brzegu łódkę i przeprawiłem się na drugą stronę Wilii. Wiedziałem, że tam większych dróg nie ma, więc na razie będę bezpieczny. A Polacy chyba mnie nie chwycą i Niemcom nie wydadzą. Bo oni Niemców tak samo nie lubią jak nas.
Cały dzień przesiedziałem ja w lesie. Było spokojnie, ale usnąłem dopiero wieczorem. Obudziłem się po północy i poszedłem dalej wzdłuż rzeki. Łatwiej można było zachować potrzebny kierunek i woda była blisko, żeby się napić, bo dni były gorące.
W nocy słyszałem ja, że dużo samolotów leciało. Potem z tyłu, nad Vilniusem, jasno się zrobiło jak w dzień. To pewnie Niemcy miasto i drogi rakietami oświetlali, żeby się przekonać, czy Vilnius będzie broniony. Ale kto tam będzie się bronił? Chyba nauczycielki patelniami.
Nad ranem zobaczyłem ja po drugiej stronie Wilii większe lasy. A osiedli ludzkich nie było tam wcale widać. Więc ja znów przez rzekę przeprawiłem się i w lesie cały dzień przesiedziałem. W ten sposób ja w dzień w lasach ukrywałem się, a nocami dalej szedłem, sam nie wiedząc dokąd. Ale jedno było dobrze, że byłem żywy i swobodny.
Cały tydzień łaziłem ja jak wilk po lasach. Chleb mi się skończył prędko, ale kiełbasy i cukru na dłużej starczyło. Postanowiłem ja wreszcie pójść do ludzi. Może gdzieś jakąś pracę otrzymam, bo w lasach z głodu zdechnę. Ale muszę zataić to, że byłem oficerem. Inaczej, jeśli mnie kiedyś Niemcy złapią, będzie ze mną marnie. A na szeregowca może nie będą bardzo źli.
Cały czas bardzo ja żałowałem, że nie mam cywilnego ubrania. Wielki popełniłem błąd, że nie kupiłem sobie, tak jak wielu innych naszych oficerów. Pewnie rozumieli oni, że się skończy nasza wielka przyjaźń z Niemcami i będą musieli uciekać. Ale bardzo mnie dziwi, że Niemcy tak łatwo nas popędzili. Jeszcze ich i znaku nie było, a już całe nasze wojsko drapnęło. A władze pierwsze. Nawet nie zawiadomili, dranie, co mam robić. Nie inaczej - tylko zdrada była. Nigdy ja tego Stalinowi nie daruję! Ot, żeby go teraz w lesie samego spotkać! Nauczyłbym ja go dialektyki marksistowskiej tak, że do śmierci by popamiętał!
Pewnego dnia ja od rana nic nie jadłem i zupełnie z głodu osłabłem. Ale wieczorem w pobliżu lasu chałupę zauważyłem. Zacząłem ja z dala ją obserwować. Ale żadnych Niemców nie zauważyłem. Tylko jakaś baba i dzieci w obejściu się krzątały. Zaczekałem ja dopóki się ściemni
i wszedłem na podwórze. Dostrzegłem w oknie domu światło i zajrzałem do środka. Zobaczyłem, że przy stole kobieta i dzieci siedzą. Kolację jadły. To mnie głód aż kiszki skręcił. Postanowiłem wstąpić do nich. Znalazłem wejście do sieni, a stamtąd otworzyłem drzwi i wszedłem do izby. Od razu zrozumiałem, że i tu burżuazja mieszka. Podłoga z desek. Ściany oklejone tapetami. Obrazy jakieś wiszą. A na łóżkach poduszki w białych powłoczkach są. Chciałem ja się cofnąć, ale było już za późno. Dodała mi trochę odwagi ta okoliczność, że dostrzegłem, iż dzieciaki przy stole boso siedzą.
- Dobry wieczór! - powiedziałem.
- Dobry wieczór! - rzekła kobieta i obejrzała mnie uważnie. Dzieci też na mnie oczy wytrzeszczyły. Wtedy powiedziałem:
- Sprzedajcie mnie, gospodyni, chociaż trochę chleba, bo bardzo jestem głodny.
- Nie mam ja chleba na sprzedaż - powiedziała kobieta. - Może wkrótce sami będziemy bez chleba. Zniszczyli nas bolszewicy. Męża zabrali razem z koniem i furmanką. Pognali na jakieś roboty i już rok minął, a on nie wraca. Pewnie gdzieś zginął. Syna starszego zabraliście do niewoli w 1939 roku. O nim też nic nie wiem. Więc nie mamy teraz ani konia, ani mężczyzny do pracy... Zniszczyliście nas od razu i nie wiadomo, za co!
- Cóż ja temu, gospodyni, winien jestem? Mnie też bolszewicy zniszczyli. Zabrali do wojska. Przygnali aż tu. A teraz sami uciekli, a mnie zostawili. Nie wiem, gdzie iść ani co robić.
Wtedy kobieta nalała do miski zupy i odkroiła duży kawałek chleba. Wskazała mi miejsce przy stole.
- Siadaj i jedz! - powiedziała. - Chociaż ty i bolszewik, ale nie chcę głodnego człowieka z domu wypędzać.
Po tygodniu czasu suchego jedzenia bardzo mnie tamta zupa smakowała. Więc zjadłem wszystko z miski, a chleb wziąłem do kieszeni na później.
- Wiele wam należy się? - spytałem.
- Nic ja nie chcę od ciebie - powiedziała kobieta. - Dałam ci jeść, żeby nie zgrzeszyć. Chrystus nam kazał głodnego nakarmić, a wrogom wybaczać. Może i moi tam w Rosji, jeśli jeszcze żyją, gdzieś głodni są, to ich też ktoś kawałkiem chleba wspomoże.
Nie bardzo ja w to uwierzyłem, żeby im w Rosji ktoś coś dał. Wiadomo: sami nie mają. A jak zarobią coś, to od razu zjedzą, bo są głodni. Ale podziękowałem ja jej bardzo grzecznie i spytałem:
- Czy nie widzieliście tu Niemców, gospodyni? Bardzo ja ich boję się, bo zastrzelą mnie, jak zobaczą. A cóż ja temu jestem winien, że sołdatem jestem. Wzięli do wojska i kazali służyć, więc musiałem.
- Rozumiem ja to - powiedziała baba. - Naszych chłopaków Sowie-ty też dużo do wojska popędzili. Zostali ci, co poukrywali się. A Niemców to ja nawet na oczy nie widziałam. Słyszałam tylko od ludzi, że wielka ich siła głównymi drogami posuwa się.
Jak zaczęła ona potem kląć Hitlera i Stalina to mnie aż strach ogarnął! ... Co innego Stalina, bo czort go wie, gdzie on jest. Ale Hitler tuż-tuż! A ta klnie... Tak, nie umieli polscy panowie swego narodu porządnie wychować. A teraz nie wiadomo, jak z nimi i mówić. A ona głośno krzyczała:
- Zwalili się, zarazy, na nasze głowy i niszczą nas! Pracować rzetelnie im się nie chce, to po naszą krwawicę przychodzą. Jeden szatan był. Pozabierał bydło, zboże, ludzi. Teraz drugi przyszedł! I nie ma na nich cholery albo piorunów!
Strasznie ona ich klęła. To i ja zacząłem jej pomagać. Tylko o Hitlerze, naturalnie, nie wspominałem. Ale Stalina to ja porządnie obrobiłem.
- I mnie, gospodyni, ten podły Stalin zniszczył! I całą Rosję tak samo. Nie tylko was.
W ten sposób my im z godzinę czasu wymyślali. Babina Stalinowi i Hitlerowi. A ja Stalinowi. Ona ze złości i żalu to nawet płakać zaczęła. Wiadomo: nie uświadomiony politycznie element. Nie rozumie, że tak ono i powinno być, bo inaczej porządku by nie było. Tylko ten Gruzin, Stalin, tak nas podprowadził i naraził Związek Sowiecki oraz niezwyciężoną Armię Czerwoną na wielką klęskę.
Pożegnałem ja gospodynię i bardzo jej dziękowałem. Pokazała mnie ona jak wyjść na większą drogę... w kierunku litewskiej granicy. Powiedziała, że tam jeszcze spokojnie i Niemców na pewno nie ma.
Trochę weselej mi się zrobiło. Najadłem się dobrze i kawałek chleba miałem w zapasie... Ale głupi ten polski naród! Sama mówi, że bieda u nich, a jednak innemu pomaga. I to komu? Właśnie temu, kto pomógł Stalinowi tu wejść. Że ona pospolita chłopka, to nie bardzo ja w to wierzę. Bo obrazy na ścianach, podłoga, krzesła i poduszki w białych powłoczkach ją zdradziły. No i trzewików kilka par zauważyłem. A najwięcej podejrzany był duży ścienny zegar. Więc przypuszczam, że i jej mąż w rządzie polskim jakieś większe stanowisko miał. Bo gdzieżby chłop zwykłą drogą do takich rzeczy doszedł? Ale najwięcej mnie zdumiewa jej odwaga. Pierwszy raz w życiu człowieka zobaczyła i od razu klnie z ostatnich słów i Stalina, i Hitlera. Żadnej rozwagi nie posiada.
Znalazłem ja większą drogę i poszedłem bocznymi ścieżkami w kierunku na Litwę. Ale starałem się tak iść, żeby ciągle być w pobliżu lasu. Zawsze to bezpieczniej. Ludzi tej nocy nie spotkałem, ale wiele razy słyszałem, jak w pobliżu psy szczekają. I po co tu tyle tego draństwa trzymają? Przecież im trzeba i żreć dawać!... W Vilniusie my z psami porządek zrobili. Ja sam kilka zastrzeliłem. Wiadomo: pies to element kontrrewolucyjny. Z dala czuje, że patrol idzie, i reakcjonistów szczekaniem uprzedza. Nasze orły z NKWD też psy mają i szkolą je odpowiednio dla zwalczania wrogów ludu pracującego. Więc jeśli szczekają, to tylko w celu socjalistycznym w tenże sposób.Sergiusz Piasecki