Polskie pismo historyczno- krajoznawcze
na Białorusi


 

Kropa, który z cekaemu zestrzelił bombowiec



3 maja br., w dniu święta narodowego, minister Obrony Narodowej RP Radek Sikorki nadał kolejne stopnie oficerskie trzem kombatantom z Wileńszczyzny. Za zasługi wobec Ojczyzny na stopnie poruczników zostali awansowani podporucznicy Tadeusz Stępkowski, łącznik VIII Wileńskiej Brygady AK, podporucznik Leopold Rudziński, współpracownik AK oraz Józef Kropa, żołnierz Września. Z okazji nominacji o rozmowę na temat wojennych losów poprosiliśmy Józefa Kropę.

Nasz rozmówca, mimo że przekroczył 90-kę, wydarzenia sprzed 67 lat z początku II wojny światowej, której był świadkiem i bezpośrednim uczestnikiem, przechowuje w swej pamięci w sposób bardzo dokładny, drobiazgowy wręcz. Cóż, przeżycia, które wypadły w udziale pokoleniu J. Kropy, nie zapominają się. Towarzyszą ich uczestnikom do końca życia.

Syn rolnika

Rodzinne strony pana Józefa - to Ziemia Lidzka. Przyszedł na świat 14 marca roku 1916 w rodowym zaścianku Kropowo gminy subotnickiej w powiecie lidzkim. Ojciec pana Józefa Jan Kropa (ur. w roku 1866) był człowiekiem zamożnym. Posiadał dwa majątki, których łączny obszar sięgał 66 ha. Młody Józef był więc synem właściciela dużego jak na warunki kresowe gospodarstwa wiejskiego. Przed wojną naukę pobierał we wsi Huta, gdzie ukończył 5 klas, póęniej jeszcze przed wojskiem przez krótki czas dokształcał się na kursach dla dorosłych.
Powołanie do Wojska Polskiego otrzymał 7 paędziernika roku 1937. Trafił do Wołkowyska, do 3 pułku strzelców konnych, gdzie został przydzielony do szwadronu cekaemów. W czasie służby wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami strzeleckimi, za co został awansowany na starszego strzelca. Ta pilność w służbie w czasie pokojowym przydała się bardzo zresztą w trudnych dniach polskiej epopei wojennej.
Kiedy Józefowi Kropie do zwolnienia do cywila brakowało już tylko 14 dni, plany z ułożeniem życia po wojsku pokrzyżowała niemiecko-sowiecka agresja na Polskę.

Brawurowy żołnierz

Tak więc wojna zastała starszego strzelca sekcji cekaemów w macierzystej jednostce w Wołkowysku. 3 Wołkowyski Pułk Strzelców Konnych po niemieckim ataku na Polskę otrzymał rozkaz opuszczenia miejsca stacjonowania jednostki, by pociągami wyruszyć w kierunku linii frontu. W momencie, kiedy cały pułk łącznie z końmi, aprowizacją i amunicją ładował się do wagonów, nadleciał niemiecki bombowiec i zaczął bombardować koszary. Zrzucił trzy bomby, z których wybuchły jednak tylko dwie (nie czyniąc zresztą większych szkód), jedna natomiast nie wybuchła.
Kiedy bombowiec wziął kurs wprost na skład pociągowy, starszy strzelec Józef Kropa zrozumiał, w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się cały pułk. Nie stracił jednak zimnej krwi, tylko z cekaemu (wzór 36, czyli bardziej nowoczesny wyprodukowany w roku 1936) otworzył ogień do nadlatującego bombowca. A że był doskonałym strzelcem, to doskonale sobie poradził również w ekstremalnej sytuacji, strącając niemiecki samolot. Z całej historii pan Józef pamięta, że za uratowanie pułku przed zbombardowaniem został, odznaczony przez dowódcę jednostki płk. Małysiaka (w czasie póęniejszej niemieckiej niewoli odznaczony nagrodę niestety musiał zniszczyć), oraz to, że trzecia bomba niewypał była... sowieckiej produkcji, o czym świadczył odpowiedni napis na jej korpusie. Cóż, wypada w tym miejscu jedynie odnotować charakterystyczny przykład sojuszu brunatnej swastyki i czerwonego sierpa z młotem w agresji na Polskę.

Niemiecka niewola

3 pułk z Wołkowyska dotarł pociągiem pod Zambrów, skąd już w składzie pułkowym przesuwał się w kierunku linii frontu. Po starciu z wojskami niemieckimi polska jednostka początkowo uzyskała przewagę i wdarła się na 3 kilometry w głąb frontu przeciwnika. Jednak póęniej zaznaczyła się niemiecka przewaga, po dużych stratach 3 pułk strzelców konnych musiał się wycofać, zaś 17 września pomiędzy Białymstokiem a Grodnem w pobliżu stacji kolejowej Śniadowo - Łapy został otoczony przez wroga. Dowództwo próbowało jeszcze przebić klin na wschód i wyrwać się z otoczenia, jednak bezskutecznie. W czasie zażartej walki J. Kropa został ranny i stracił przytomność. Od przewróconego cekaemu odciągnął go ppor. Albin (?) Buczarski. "Tonie nasza Polska", jak przez tuman pamięta męskie łzy porucznika ranny wówczas Kropa.
Jeńców Niemcy wywieęli do Prus. Tam po wykurowaniu się z ran polski strzelec trafił na pracę do majątku Menschenhoff. Jednak już z chwilą trafienia do niewoli Józef zaczął myśleć o ucieczce.

Ucieczka

Uwięziony Kropa nie zamierzał podejmować pochopnych decyzji, wiedział, że ucieczka może się udać tylko pod jednym warunkiem - jeżeli będzie dobrze przygotowana. Jeniec więc nie forsował wydarzeń, tylko starannie opracowywał jej plan. W tym celu nie tylko że wystarał się o cywilne ubranie i pieniądze na drogę, ale nawet nauczył się języka niemieckiego. Niemieckie marki zdobył drogą drobnego handlu. Miał bowiem ze sobą ukrytą srebrną polską 10-złotówkę z podobizną Piłsudskiego. Zaproponował niemieckiemu numizmatowi transakcję 10 polskich złotych na 20 niemieckich marek. Ten chętnie zgodził się, prosząc jedynie o ścisłą poufność wymiany, bowiem w hitlerowskich Niemczech handel z niewolnikami był stanowczo wzbroniony, nie mówią już o tym, że przedmiotem handlu była podobizna polskiego Marszałka. Po nabyciu od bauera starej skórzanej kurtki i jej póęniejszym podreperowaniu oraz kapelusza Kropa uznał, że jest przygotowany do ucieczki.
Większość jeńców uciekała latem, dlatego w tym czasie Niemcy byli szczególnie uważni. Kropa postanowił więc zmylić czujność wroga i podjąć się ucieczki zimą. 13 stycznia 1943 roku nadeszła wreszcie długo oczekiwana chwila. Zbieg przebrał się w cywilne ubranie i nocą wyruszył do najbliższej stacji kolejowej, do której drogę wcześniej przezornie się wywiedział. Po przebyciu pieszo 12 km dotarł wreszcie do celu, gdzie zamierzał nabyć bilet na pociąg odjeżdżający do okupowanej Polski. Przed okienkiem do kasy doznał jednak momentu zgrozy. Rozumiejąc język niemiecki szybko się zorientował, że kasjer od nabywców biletów żąda "ausweisu". Brawurowy zbieg przez chwilę poczuł się jak osaczony. Wracać do bauera nie zamierzał (zresztą, za próbę ucieczki nie uniknąłby surowej kary), odjechać do Polski wydawało się rzeczą niemożliwą.
W chwili największego napięcia, kiedy przez głowę u zbiegłego jeńca błyskawicą przelatały kolejne myśli, próbujące zaradzić beznadziejnej wydawałoby się sytuacji, Kropa nieoczekiwanie dostrzegł, że część osób z kolejki na wezwanie kasjera o pokazanie "auweisu" pewnie odpowiadało: "Ich habe doch" (mam go) i nie fatygując się dalej dokumentową formalnością wpłacało pieniądze i odbierało bilet na potrzebny pociąg. Kropa postanowił zaryzykować. Zapalił papierosa i pewnym krokiem z kapeluszem głęboko nasuniętym na czoło przybliżył się do okienka. Po niemiecku poprosił o bilet do Scharfefeldu (Ostrołęki), a na zapytanie kasjera o dokumenty pewnym głosem odpowiedział w języku Goethego, że na pewno ma je. W tym czasie zbiegowi wydawało się, że nawet kasjer powinien był słyszeć bicie jego serca. Bileter jednak nie wpadł na żadne podejrzenie i bez problemu obsłużył "rasowego Niemca w kapeluszu i skórzanej kurtce".
Podróż pociągiem odbyła się bez przygód. W Ostrołęce Kropa zaraz na dworcu trafił na chłopa z furmanką. Po krótkiej rozmowie i zorientowaniu się, że facet w kapeluszu nie jest żadnym szwabem tylko Polakiem, chłop wskazał adres w Grodnie, pod którym nieznajomy w kapeluszu mógłby przenocować i dostać coś do zjedzenia. Kropa przesiadł się więc do pociągu jadącego do Grodna, a po przybyciu tam zgłosił się pod wskazany adres.

W rodzinnych progach

Po Grodnie do domu wydawało się zostaje już tylko rzut beretem. Ale Kropa i na ostatnim odcinku swej wielkiej ucieczki nie stracił głowy. Wsiadł do pociągu relacji Wilno, jednak do miasta nie dojechał, tylko wysiadł wcześniej, na stacji w Oranach. Tutaj swe zachodniomiejskie ubranie przezornie wymienił u jednego z chłopów na bardziej naturalny przyodziewek, by w ten sposób nie wywołać u nikogo podejrzenia. Tak więc zamiast skórzanej kurtki otrzymał stary wytarty kożuch, zaś elegancki kapelusz zamienił na czapkę uszankę.
Do domu ostatni odcinek drogi pokonywał najczęściej na piechotę. Czasami udało się podjechać z chłopem na saniach. Tak więc, gdy przybliżał się do znajomej z dzieciństwa miejscowości i domu rodzinnego, z głodu i emocjonalnego napięcia tak czuł się wyczerpany, że obawiał się, iż zabraknie mu sił, by pokonać ostatnie kilometry. Przemógł się jednak. Doczekawszy się nocy, pokonał ostatnie kilkaset metrów i zapukał do drzwi. W domu był ojciec i macocha, jednak Józka po głosie nikt nie poznał. Dopiero po zapaleniu światła, ojciec nie posiadał się z radości z powrotu z wojny młodszego syna. Starszy Ludwik trafił do niewoli sowieckiej, a następnie wyszedł z wojskiem Andersa za Zachód i nigdy więcej do domu nie wrócił.
Józef Kropa natomiast szczęśliwie przetrwał niemiecką okupację, ukrywając się w sąsiednim majątku u znajomych ojca. Dopiero sowieci w roku 1957 skazali go na 10 lat więzienia jako syna kułaka. W Mińsku odsiedział 6 lat. W roku 1963 Malenkow wypuścił naszego bohatera na wolność. W życiu Józefa Kropy zaczął się nowy wileński etap...

Tadeusz Andrzejewski

??????.???????