|
Stanisław Mockałło
W maju opuścił nas Stanisław Mockałło, człowiek wyjątkowy. Dusza zaczarowana muzyką odfrunęła gdzieś daleko, skąd nie przychodzą listy, a miejsce na Ziemi pozostaje puste. "Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie, u Płużyn ciemnego boru... zatrzymaj swe konie...", to tu 29 kwietnia 1916 r. urodziło się dziesiąte dziecko Marii ze Stankiewiczów i Piotra Mockałły, w Białohrudzie nad Dzitwą. Dano mu na imię Stanisław. Śpiewaczka i organista, małżeństwo muzykalne, kulturalne przybyło na zieloną równinę koło Lidy z Kalinówki, rodzinnego gniazda Mockałłów. Wojna, coraz bliższe kroki okrutnej rewolucji w Piotrogrodzie, tylko wiosna była spokojna. W 1920 r. tyfus zabija ojca rodziny.
Czteroletni Staś już gra, sypią się cukierki na klawiaturę organów, nad którymi to cudowne dziecko umie zapanować i zachwycić słuchających. Liczna rodzina to radość, ale jednak ciężki obowiązek, zwłaszcza gdy spada na barki młodej kobiety. Maria zakłada sklep, ale niebawem traci wszystko po "wizycie" bolszewików. Pomóc musi rodzina.
Po czterech klasach szkoły powszechnej Stanisław wstępuje do lidzkiego gimnazjum, wtedy też rozpoczyna naukę śpiewu i fortepianu u Emmy Altberg. Grywa też i na skrzypcach, i mandolinie. Jako dziewięciolatek popisywał się Czardaszem Montiego na skrzypcach. Stanisław wykazuje fenomenalną muzykalność, pamięć i wszechstronne pojmowanie muzyki. Oswajanie nowego instrumentu przychodzi Mu też bardzo łatwo. Ta zdolność odnajdzie się po latach jako ratunek, na Syberii, kiedy trzeba będzie natychmiast umieć grać na akordeonie.
Tymczasem jest Lida, przyjaźnie, harcerstwo, dzielny drużynowy wie, jak uczyć patriotyzmu, który wyniósł z domu. Matura i podchorążówka. To była droga wszystkich braci Mockałłów, najpierw nauka walki o Polskę, czyli Zambrów, a dopiero potem wymarzona droga zawodowa.
W 1939 r. Stanisław trafia do służby czynnej, walczy pod Pułtuskiem i w obronie Warszawy. Wraca do Lidy i tu podejmuje walkę podziemną w szeregach AK jako "Minor". Ślub z Cecylią Krasicką. Praca organisty, prowadzenie chóru, umie też stroić instrumenty klawiszowe. Spotyka szczególnego Niemca, który urzeczony talentem Stanisława, zaprasza Go na letnisko. Ten Niemiec ratował Żydów, a Stanisławowi powierzał swój fortepian. Po latach przyszła kartka z Niemiec na Syberię i... oskarżono Stanisława o kontakty z Niemcami. Był jeszcze jeden kontakt między nimi, w Berlinie, w czasie tournee Chóru Filharmonii Narodowej. Niemiec nie grywał już na fortepianie, na wojnie szrapnel pozbawił go ręki.
Skończyła się wojna, zaczęło się ściganie AK-owców. Pewnej wiosennej nocy 1945 r. Mockałło został aresztowany i wywieziony do Tasiejewa w Krasnojarskim Kraju. Żona w trzecim miesiącu ciąży została w Lidzie, nie znała miejsca pobytu męża. Zesłańców skazano na koszmar codziennej wegetacji i odcięto od świata.
Stanisław zabrał ze sobą najważniejszą przyjaciółkę - muzykę - i ona Go uratowała. Nauczył się gry na akordeonie, pozwolono Mu przygotować do konkursu chór kołchozowy i chór ten wygrał ważne eliminacje.
Stanisław zdobył wielkie uznanie, chciano Go zatrudnić jako solistę w operetce... ale nie wolno zatrudniać więźnia politycznego. Aby pozbyć się podejrzeń, powiedziano, że zesłany został za kradzież. Etatu nie dostał, ale prawda się nie wydała. I ten policzek Polak musiał znieść.
W 1950 r. Mockałło został przewieziony do Kazachstanu do Pietropawłowska na dalsze syberyjskie czekanie na cud powrotu. Oczywiście znowu śpiewał i grał. Chował się pod muzykę jak pod ochronny dach nadziei. Z domu żadnych wiadomości, myśleli, że nie żyje. Stanisław nie wiedział, że rośnie Jego syn Michał, że wychowuje go nowy partner Cecylii. Był to czas wyjątkowo haniebny, zbrodniczy, obracał w pył wszystko, co prawdziwie polskie i patriotyczne. Dziś z perspektywy czasu wygląda to jak obraz Muncha, jak burza, która nie zostawiła śladów deszczu, tylko kikuty drzew. W 1956 r. Mockałło wrócił do Polski. Nie miał adresu ani rodziny. Przyjął Go brat. Poznał jedenastoletniego syna Michała, który nagle odzyskał ojca. Mockałło postanowił jednak żyć. Spreparował życiorys, w którym jedenastoletnia zsyłka wydawać się miała gościnnymi występami w ZSRR. Zdał egzamin i został przyjęty do Chóru Filharmonii Narodowej.
Założył nową rodzinę z Katarzyną Truszkową, z tego związku urodziła się córka Helena (Lena). Maleńkie mieszkanie, śpiewanie, wyjazdy, strojenie fortepianów, nagrania, nowa nadzieja. Wolne chwile z ukochanymi szachami i przyjaciółmi. Dzieci dorosły, Michał skończył studia muzyczne, ożenił się, urodziły się wnuki. Poszerzyła się Stasiowa kołdra miłości. Spotkania z Sybirakami i Lidzianami, wspomnienia, optymizm. Coraz wspanialsze efekty strojenia instrumentów, podziękowania wielkich, listy, dyplomy. Jednak poza krzyżem AK-owskim żadnych odznaczeń, puste akta tego wspaniałego Człowieka.
Po dwudziestu pięciu latach pracy w chórze emerytura, dalsze lata pod dachem przy Jasnej 5 spędzi Stanisław jako konserwator fortepianów i organów. Stanisław chodził po ziemi, aby siać muzykę, zawsze i wszędzie, w szpitalach, sanatoriach, słuchał Go Prymas, Papieża uradował piękną kompozycją - pieśnią do Matki Boskiej Ostrobramskiej (otrzymał piękne podziękowanie od Jana Pawła II).
Mockałło miał zawsze gorące wileńskie serce i głęboką wiarę, tęsknił za Lidą, polami Białohrudy i Panią z Ostrej Bramy. Utwór Stanisława Mockałły został przesłany do Jej stóp. Najpiękniej zaśpiewała go Pani Honorata Szczepańska-Żelazna, wraz z Twórcą utworu. "Popłakałem, słuchając tego nagrania, i tak powoli Pan Bóg wynagradza mi te moje nieszczęścia" - powiedział Stanisław.
Wnuki dorosły, córka wyjechała jako tłumaczka do Norwegii, urodził się prawnuk Aleksy, dobre kontakty z Cecylią z Krasickich, współpraca z chórem Surma. Mimo coraz większej słabości był blisko tych, których kochał, wierny miłości, bo zawsze potrzebował serdeczności, zrozumienia, pomocy i wspólnoty z muzyką w tle. Tam, gdzie to odnajdywał, niech stałe mieszka Jego cień i nasza (przyjaciół) wdzięczność. Kłaniam się Pani nisko, Honorato! Gdy zrozumiał, że coraz Mu dalej do górnego C i schody coraz dłuższe, powiedział: "Już czas na mnie".
Odszedł w dniu swych imienin - 8 maja 2004 r. Na to pożegnanie nie ma w nas zgody, tak ważne było życie Tego Człowieka. Tak boli, mimo że wierzymy, że oddajemy Go Pani Ostrobramskiej. 13 maja na Powązkach niebo płakało z nami.
"Przywitał Go Pan z radością, dał batutę i wskazał chóry aniołów".
Jolanta Zaręba-Wronkowska