|
Narodzenie się dla wieczności
Ze wspomnień gospodyni u księży w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP na Słobudce pani Kazakiewicz. Nagranie taśmowe z dnia 16.01.1996 r. Rozmawiał Czesław Kołyszko.
Nie spodziewałam się , że ich dostaniemy...
Po śmierci księży pozostałam sama na plebani. Płaczę cały czas. "Dur różna" do głowy się bierze. Poszłam do księdza Bojaruńca - dziekana. Proszę go, by zabrał klucze od plebani, bo jestem już jak wariatka, "Już więcej tam nie wytrzymam - mówię mu - pójdę do domu". Odpowiada mi na to, żebym pilnowała plebani, bo podpalą, czy co innego uczynią, a przyjdą księża i nie będą mieli gdzie zamieszkać (...)
Pozostałam więc. Leże tak sama na plebani. Płaczę. Przychodzi do mnie proboszcz (we śnie) i mówi:
-Ty chyba chcesz iść do domu?.
-Czemu, nie chaczu- odpowiadam.
-Ty wiesz, że u nas są trzy gazony jęczmienia dojrzałego. Trzeba wynająć ludzi i jęczmień ten zżać, związać na snopki i położyć na miejsce - mówi.
Zgodziłam się pójść. Poprosiłam dziewcząt, by pomogły żać, a sama jeszcze przed wschodem słońca, a tam trzy szerokie gańce jęczmienia końcami w kierunku Krupowa. Dobre takie i trawy nie ma. Przychodzę , nikogo jeszcze nie ma. No cuż, myślę, bądę żać, a one przyjdą później. Żnę tak i wiążę w snopy, i widzę pęk suchej trawy, a tam czy to 12, czy to 10 kurcząt. Takie jak kury, może trochę mniejsze. Wszystkiej jak jedno szare. Żeby choć jedno było czarne czy białe. Nie, wszystkie jednakowe. I te dziubki rozkrywają na mnie patrzą. Główki do góry. Choroszyja, już w piórkach. Takie jak żmienia wielkie. Myślę sama sobie: "Jak będę wracać, to wezmę dwóch do domu, puszczę przy małych kurczętach, będą jak swoje". I tak sobie myśląc, wstaję od tego gniazda, by żać, podnoszę głowę i widzę stoi Pan jakiś przede mną, chociaż wcześniej nikogo nie było. Stoi w kapeluszy, z kijem żelaznym czarnym w ręce, wysoki, charoszy, palto ma długie i mówi do mnie:
"A gdzie te, których prosiłaś o pomóc? Czemu ich nie ma?
-Musi Pan nie tutejszy, bo nie znasz porządków? U nas idą od godziny dziewiątej do pracy. A ja jestem swoja. Przyszłam przed słońcem, by więcej zżać i zebrać. Ale wie Pan co, u nas wielka bieda.
-A jaka u was bieda- pyta.
-Naszych księży rozstrzelali Niemcy- tak mówię do Niego i płaczę.
-To nic. A czy ty nie chciałabyś być zbawiona?
-Dlaczego nie chciałabym - odpowiadam - chciałabym nade wszystko.
-Za ich śmierć, za ich męczeństwo bardzo wielu ludzi się nawróci i bardzo wielu z tej śmierci skorzysta. Jest ona nie nadaremno.
Myślę sobie: "Dobrze Ci to mówić, ale ile oni wycierpieli: głód, chłód i taką śmierć".
Jeszcze mówię Mu:
-Odnalazłam gniazdo. Mam dwóch zabrać wieczorem do domu.
-Nie. Nie zabierzesz. Niech leżą wszystkie- mówi mi.
-Przecież polecą. One już w piórach wszystkie.
-Nigdzie nie polecą. Nie rusz ich. Niech leżą do swego czasu- odpowiadał stanowczo. Tak porozmawiał ze mną i potem nie wiem gdzie zniknął. On, zauważyłam, jakby naprzód wszystko wiedział. Ja Jemu opowiadam, a On już wiedział o tym. Potem się obudziłam i cały ten sen stoi mi przed oczyma. Płaczę.
Przychodzi w ten czas Piotrukowa (nie ma jej teraz, do Polski wyjechała).
-Czego ty płaczesz- pyta.
-Proboszcz śnił się, kazał pożać i na snopki powiązać i na miejsce położyć. A gdzie ich miejsce - na cmentarzu (...) - odpowiadam.
Poradziła mi pójść do Markiewicza. Poszłam do niego, a on mi: "Ja to pójdę, ale co w swoje 80 lat pomogę. Może Doniek Uchta, chłopiec jeszcze pójdzie".
A matka jego na to: "Jest jeszcze mały takie rzeczy oglądać (...) Niech Doniek starszy idzie". (...) Markiewicz poradził, by jeszcze Markowskiego z ulicy Warszawskiej poprosiła. Markowski był sierżantem polskim(...) On wojskowy, młody, zdrowy (...). Poszłam do niego, a ten: "Stracę żonę, dzieci. Nie pójdę (...)". a krótko po tym zginął w wypadku jadąc pociągiem towarowym na Białostaczczyznę skąd pochodził - wybuchły cysterny z benzyną(...).
Więc Uchta konia zaprzęg i pojechaliśmy, żeby księży przechować. Jancewicz, Piatruk Kodzik, Uchta Doniek i Markiewicz, więcej chyba nikogo nie było. Ostatni wziął latarkę piergaminem czarnym okręconą, by tylko w jedne miejsce świeciła. Konia pozostawili w gęstym oleszniku. Uchta pozostał przy koniu, a my poszli dalej. Daleko trzeba było jeszcze iść. (...)
Kiedy doszliśmy, wokół było jeszcze spokojnie. Zaczęliśmy kopać. Trochę odkopaliśmy, patrzymy - plecy. To ksiądz z Juraciszek. Położyliśmy go na brzeg jamy. Wyglądał tak, jakby teraz zasnął(...). Dalej kopaliśmy dość głęboko, na wyciągniętą rękę wykopaliśmy (...) Jeden na drugim leżą, a Prefekt siedzi opatrzy się na ścianę(...). Jak na zło samoloty bolszewickie lecą. Koszary zaczęły się palić, w których Niemcy stacjonowali. Psy szczekają. Chałas się podjął(...). Wylękli się wszyscy i chcieli tylko tego wyjętego z jamy zabrać. Ja się nie zgodziłam, bo tylko dwie trumny były przygotowane i zabrakłoby dla naszych (księdza Łabana i Mroczkowskiego). Więc położyliśmy go z powrotem i jamę zasypaliśmy.
Przyjechaliśmy do domu Uchtów. Uchtowa już trumny wniosła przyszykowane i wykopali dół z Władkową koło chaty. Opowiedziałam jej jak było. A te dajnowski co byli tak się wystraszyli, że, mówią, za górę złota już nie pójdą tam drugi raz.
Wielkanoc wówczas późno był, na św. Marka. Była Wielka Sobota. Ciepło już było, wszystko rosło, sady zielone, brzozy. Już nikt nawet nie chce myśleć o pochowaniu księży. "Będą już się rozkładały", - mówią.(...) Zaszedł akurat Doniek do mnie. Mówi:
-Tatuś sieje, Jurek baranuje, a ja przyszedłem zobaczyć co u ciebie się dzieje.
-Poszliśmy z tobą, ja już poszyłam taką dziarugę z uchwytami, u Niemców Wielkanoc i 1 maja wielkie święto, nikt nam nie będzie przeszkadzał, może damy rady".
-Tatuś będzie przy koniu, ale kogoś jeszcze wziąć, bo będzie mało ludzi- odpowiada.(...) Poszłam do Markiewicza, a od niego do Przywalskiego. A tamten: "ja pójdę na święta grzebać się?! Zgłupieliście." Był taki dziorski chłopiec (...).
Uchcicha nie chciała Dońko puskać. Poleciała na pole:
- Ty wiesz, Antek, dzieci powariowali.
A tamten:
- A czego ty chcesz, może oni i dobrze myślą(...) Wawrzyńca można jeszcze wziąć, on mój dobry kolega.(...)
Więc wybraliśmy się po raz drugi.
Odkopaliśmy tę jamę na nowo (wtedy gałęziami ją założyliśmy). Wzięliśmy księdza Prefekta (ks.Łabana) i wikarego (ks. Mroczkowskiego), bo było tylko tyle trumien(...). Jamę zasypaliśmy. Przywieźliśmy ich do domu Uchty, uklęknęliśmy, zaczęliśmy pacierz odmawiać. Płakaliśmy. Kukułka przy samym lesie zaczęła śpiewać(...). Pochowaliśmy, zasypaliśmy wszystko gładko, jeszcze potoptali. Nadchodził poranek.
Lidzie już na Rezurekcję do kościoła szli. Więc Bielskie poszli jedną drogą, a my we dwójkę z Markiewiczem - w kierunku Lidy. Przyszliśmy do kościoła, tam już ludzi dużo się zebrało. Bardzo zmęczona usiadłam koło spowiednicy, świadomość tracę, gdzie się znajduję(...). ks. Bojaruniec woła mnie:
-Moje dziecko, chodź tu. Czemu ty mego wikarego (ks. Sniegockiego) nie wzięła? Odpowiadam mu, że ani deski, ani gwoździa nie mamy, nie ma komu trumny zrobić, potrzebujemy siedem trumien.
-Ja pomogę - odpowiada - dostanę deski i poproszę Przywalskich (oni stolarzami byli) by zrobili trumny.
-No chyba tak - mówię - jeżeli dziekan pomoże(...).
Pojechaliśmy, Wawrzyniec wziął konia, dostaliśmy wszystkich pomordowanych księży. Trumny były już zrobione i przywiezione do Uchty. Jeszcze dwóch położyliśmy przy naszych księżach, a pięciu pozostałych zawieźliśmy do lasu i pogrzebaliśmy koło szosy. Tam jama już była po wybuchu... a tych trzech cywilów, których potem, jak przyszli bolszewicy, a Niemcy poszli, to oni odkopali i nakazali ich rodzinom zabrać. Szukali, gdzie są księża, pytali ks. Pijara, a on im, że nic nie wie.
(...) Minęło już sporo czasu po tym wydarzeniu (lata 60-te), jak w Lipniszkach podczas obchodzonych imienin ks. Stefana, które pomogłam urządzić, ks. z Minojt mówi mi, że przyszedł list z urzędu do księdza z Białogrudy, że jakieś tam pomniki stawi księżom, bo on napisał podanie, że przyjmie na swój cmentarz pomordowanych księży. "On wlazł, ale sam nie wie gdzie. Trzeba mu pomóc - mówi - (...)". Już wyjeżdżałam po kilku dniach z Lipniszek, jak ksiądz mówi mi, żebym ja tym się nie zajmowała, bo tylko naszkodzę sobie. Ale jakiś wewnętrzny głos powiedział mi, żebym poszła do rajispołkomu. Poszłam tam. Spotkałam jakichś młodych chłopców. Pytam ich, gdzie jest rajispołkom. Oni mnie wytłumaczyli i powiedzieli, żeby szła od razu na górę. A tam dużo ludzi, kto po deski, kto po szyfier przyszli. Myślę sobie, przecież ja nic nie chcę, tylko zapytać. A jest tyle ludzi, gdzie się doczekam. Ja przez sekretarkę.
A ona:
- Nielzia tuda! Nielzia!.
- Ja tylko na minutkę - mówię. Otwieram. Siedzi.
- Czto wam? Ja wam doski wypisał, czto wam jeszczo nużno?- pyta mnie.
- Ja was widzę po raz pierwszy - odpowiadam mu - Nic nie chcę(...) Nie jeźdźcie po ludziach, nie triewożcie. Nikt nie jest winien. Ja sama.(...) Jeżeli chcesz, to bierz jakiegoś milicjanta i prowadź mnie czy w tiurmu, czy u Rasieju(...), ja sama tych księży pochowałam(...).
- A czemu wy ich szkadujecie? - pyta.
- Bo dobrzy byli. Płacili i karmili mnie. Nigdy żadnego złego słowa mi nie powiedzieli. Niemcy ich zamordowali, to muszę teraz ich pochować - odpowiadam.
-A gdzie chcesz ich pochować? Pozwalam w Dokudowie, maszynę wam dam - mówi.
Ja odpowiadam, że Dokudowa nie znam (choć znałam) i że chcę pochować na Słobudzkim cmentarzu.
- Jaka tam Słobudka?! - był niezadowolony.
- Ja tam wyrosłam. Tam jego ojciec pochowany i on przy nim sobie miejsce pozostawił - odpowiadam naczelnikowi.
Wreszcie zgodził się, ale powiedział, że wtedy mi nic nie pomoże.
- Co chcesz - mówi - to rób. Dam ci tylko kilka osób do pomocy.
Sześć razy do niego chodziłam. Powiedział mi, żeby wszystko było przygotowane i on wtedy sam przyjedzie i zobaczy (...). Tylko, żeby nikomu o tym nie opowiadała, żeby żadnych księży nie było ani z Białogrudy, ani innych (...).
Na Wszystkich Świętych nastąpiło przechowywanie(...).