|
Narodzenie się dla wieczności
Ze wspomnień gospodyni księży na Słobudce parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny pani Kozakiewicz. (16.01.1996 r.). Spisał Czesław Kołyszko
10 miesięcy trzymano ich w więzieniu. Tak chodziłam tam dwa razy na dzień. Żydów strzelano po ulicy...Wtedy więzienie na Syrokomli było.
(...).Na Wigilię wziąłem tego owego: opłateczki, serwetkę białą, jedzenia na trzech z Borowskim, bo nikt nie przychodził do niego i poszłam do więzienia. (...) Spotykam tam Pawłowskiego - komendanta (?) więzienia. (komendantem był Bittner - red.) Pawłowski był nasz człowiek. Prosił mnie zawsze bym więcej jedzenia brałam, a to dla tych więźniów którym nic nie przynoszono. Nikogo niema, on sam. Mówi: "Wszyscy byli z rana". (...) Powiadam, że nie mam dzisiaj więcej nic, tylko to co dla księży przyniosłam. (...) Mówię mu, weź wszystko to i wypuść ich we dwójkę do domu. W domu ziemniaki jeszcze są, my ugotujemy i pojemy. Dobrze nam będzie, oni pobędą trochę w domu. A jutro przyjdą zpowrotem. A kiedy się boicie, ja tu pozostanę, a oni niech idą. On odpowiada, że niema tu obecnie żadnego policjanta, wszyscy poszli na święta, on tylko został i szef. Taki, panie siwy lat 80-ciu człowiek, wysoki i chudy. Mówi, że jest w kancelarii. Tak ja pytam, czy można go poprosić. "Jak świat stoi, tak nie było żeby z więzienia po gościom chodzić" - odpowiada. Ale poszedł. Za minut 5-10 podchodzi ten Niemiec - naczelnik więzienia. Podszedł, paczy się na mnie i mówi Pawłoskiemu po niemiecku "czego ona chce?" Odpowiada tamten: "Chce księży dwóch". "Jakie to księży?" - pyta. A ja słyszę jak po nazwisku wymienia: "Łaban, Mroczkowski". Usłyszałem, ze o nich mówią, uklękłam i proszę: "Panok, mileńki, puść ich, zlituj się. Niemiec: "Puść ich i ona niech idzie. Nie trzeba żeby była.". A po tym dodał, żeby wszystkich księży wypuszczono i żeby koszyki co z jedzeniem przyniosła, żeby zabrała, bo nie będzie czym ich karmić. Ja na dole stoję, a księża na górze i widzę jak palta ubierają. Panok mileńki, i na sądzie Bożym, nigdzie nie będzie tak, ja już nie wiem - radość wzruszenie... Widzę jak po dwóch, po dwóch i powychodzili wszyscy. Wychodzę za nimi i mówię: "Proboszczeńku!" A on: "Cicho. Chcesz żeby nas spowrotem posadzono. Idź do domu, napal w piecu, my przyjdziemy we trzech (wzięli ks. Borrowskiego z Lacka do siebie), ale zajdziemy najpierw do Marii. (Jeść niekiedy im robiła. Jej dom był blisko cmentarza farnego.) Podziękujemy jej i przyjdziemy do domu." Jedna część księży poszła do Dziekana, inna - do Wersockiego, dalszych Ejsmontówna wzięła.
Przyszła do domu z koszykami, napaliłam piec i oni przyszli we trzech. Pan wie, w jakim celu Niemiec ten ich wypuścił? Puścił, by oni więcej nie wracali, poszli na las.
Po Wigilii dwoje położyło się odpocząć, a proboszcz został. Mówię do niego: "Łóżko jak stało tak i stoi. Kład się, pośpi trochę". Odpowiada mi: "Boję się. Położę się tak i zasnę, bo na łóżku już pół roku nie leżałem (na święto św. Piotra ich uwięziono), a trzeba trzy Mszy odprawić i później jeszcze ich obudzić, by i one po trzy odprawiły. Trzeba się wcześniej do dnia sprawić, by do więzienia powrócić." Ja odpowiadam, Proboszczeńku, nie idź, jest schron. Będziecie tam siedzieć, a ja wam będę jeść podawać. "Dobrze, moje dziecko, jeżeli potrwa to kilka miesięcy, a jeżeli więcej. (...) Najlepiej będzie, kiedy my pójdziemy do nich dobrowolnie, a oni nas same wypuszczą". Pomyślałem, że może i źle im radzę. Siedział Proboszcz do g.12. O, Boże mój , Boże. I płakali i mówili i nie wiadomo za co się brać. A potem poszedł do kościoła, odprawił Msze i wtedy przyszedł po nich. Oni same już zaczęli wstawać. (...) Zasłon w domu nie było i ludzie zauważyli, że księża są. Proboszcz na to: "Trzeba żeby nikt nie wiedział. Bo zaraz powiedzą Niemcom, że księża chodzą po nocy do domu i będzie bieda temu szefu".
Poszli zpowrotem. Proboszcz zadzwonił. A ten Niemiec mówi: "Po co wy przyszliście?" Inni księża powrócili wieczorem. Sciepaniuk , przeczuwał, ze coś będzie i proponował, że będzie ich pilnował i wyprowadzi do lasu. Ni zgodzili się.
Wśród policjantów byli swoje, i wykorzystując, że już długo siedzą, załatwili im pobyt w szpitalu. Tak przychodzono do nich spowiadać się do szpitalu. Oni Komunia udzielali i Mszę odprawiali. (...) "Ty nie bój się - proboszcz mi mówi, powrócimy do domu (...)". Prefekt kilka razy, jak tylko noc nastanie, przychodził do domu. Porąbie jakie drzewo, bo nie było czym palić, jak ugotować jedzenie. Do kościoła zachodził, Mszę odprawi w ciemności. Mówiłem mu: "Niech Ksiądz, nie chodzi , bo zaszczelą księdza kiedy". On jeszcze poleży trochę , pośpi. A kiedy już ludzie zaczynają iść do pracy, kiedy już można chodzić po mieście - to wychodzi. Pytałem, a czemu Proboszcz nie przychodzi? Odpowiadał, że boi się. Spodziewali się, że ich wypuszczą. (...) Ktoś uciekł od Niemców i wszystkich księży zpowrotem do więzienia zabrali.
10 marca w św. Czterdziestu męczenników przyszłam kolejny raz do więzienia. Dawałem córce Karsiejczyka jakiego jedzenia, a ona je przez ojca przekazywała. I teraz ją zauważyłam i przekazałam. Patrzę powraca. "Czemu mi zpowrotem przyniosłaś?" - pytam "Tatuś mówi, że niema księży. Nie wie gdzie powieźli. Nie ma komu dawać." Ja za ten kłumek, jeszcze jakiegoś chleba pod pachę i prosto przez zieleń, przez wodociąg - na stacja. Myślę sobie, że może one będą gdzieś w wagonach. Jeżeli nie dadzą im przekazać, to rzucę im i któryś złapie, ten kawałek chleba, bielizna i co tam miała. Idę. O Boże mój, Boże, a gdzie ja was odnajdę, a gdzie wy pojechali? Patrzę, a Sciepaniuk ten idzie od strony więzienia, po tym samym trakcie przez ten mostek. Pyta mnie gdzie idę. Ja odpowiadam, że na stancja, bo mówili, że księży powieźli z więzienia. Odpowiada mi: "Wróć się. Nie ma ich. Nie trzeba tych podajanek. Niczego nie trzeba. Powieźli ich na las, gdzie żydów... Nie ma ich." Sam o ziemię karabin rzucił, usiadł i płacze. Ja pytam: "Tak co jest z nimi?" " Ja wiedziałem - odpowiada - namawiałem ich. Ja ich prosiłem. Nikt ze mną się nie zgodził. I teraz powieźli ich na koszary." Mówi mi żeby nie chodziła zaraz tam, a szła do domu, bo za niedługo będzie godzina policyjna.
Na jutro myślę, gdzie mnie iść, gdzie śladu szukać u kogo pytać. A Niemcy, zabrali ze sobą trzy czy cztery samochody żandarmerii, a samochód z księżmi nakryli brezentem , by nie było widać kogo wiozą. Powiedzieli im wszystko zabrać co mieli swego ze sobą - kołdra co im poprzynosiłam, poduszki swoje, ubranie. (...) Powiedzieli im, że pojadą na pracę. (...) Wieźli ich ul. 3 Maja i kiedy nie skręcili na stacja, a pojechali w kierunku koszar, to.... Ja przyśniłam, ale gdzie tam przyśniłam - objawienie wprost - Proboszcz powiedział mi: "Wieźli nas ul. 3 Maja. Myśleliśmy , że na stacja się skierują, a oni na koszary. Wtedy spojrzeliśmy jeden na drugiego..." Tak mi mówi, a wygląd ma bielszy niż ściana tynkowana...
Wieźli ich ulicą Koszarową, koło szpitala wojskowego i na las. A ludzie poili krów na Koszarowej, i jak maszyna przejeżdżała, to podmuchem wiatru podjęło brezent i zarzuciło go. I widzą siedzą mężczyźni w czarnych ubraniach z różańcem w ręku i bez czapek. Rozważali kto to może być, ale nie uwierzyli że mogą to być księża. Jechała sama żandarmeria, nikogo z cywilnych nie było. Chociaż za zwyczaj brali by zakopywali. Wyjechali na drogę co idzie od Krupowa w kierunku Słobudki i stali. Jama była już przygotowana. Wyrwana dynamitem - wielka. A tamci krów pozapędzali, a sami stoją na końcu Koszarowej i paczą gdzie ich prowadzą. Wszystko im było widać, bo lasu tam jeszcze niema. Nie wieźli tam gdzie żydzi, a wcześniej na brzegu. I oni wszyscy po jednemu pozeskakiwali. (...)
Ja znałem ludzi z Koszarowej (...) i poszłam szukać gdzie zostali rozszczelane. Nie było Niemców na drodze. Nikt nie pilnował. Znalazłam świeżozakopaną jamę. A na jodle przy jamie szczątki ludzkie. (...) Złożyłem je do chusty co miałam na sobie. Zebrałam wszystko, związałam i koło kościoła, naprzeciwko ołtarza na dworze zakopałam.
Tak teraz już wiem gdzie one są pochowane. Zaznaczyłem miejsce. Nie myślałem, że dostanę. To było wtedy nie możliwe. Poszłam później do Markiewicza i mówię mu dostańmy ich. Proboszcz mi się śni, mówi trzeba pożąć ten jęczmień dojrzały i związać na snopki i położyć na miejsce, by się nie walał.
C. d.