Polskie pismo historyczno- krajoznawcze
na Białorusi

 

Odnowione Krzyże

 

Ciężkie czasy dla Kresów: druga wojna światowa, okupacja radziecka, po niej hitlerowska. Później ponownie wracają sowieci którzy w opętanych umysłach swojego wybraństwa niosą ideę "lepszego", to znaczy sowieckiego świata. I dlatego niszczą kulturę, grabią, mordują. A szczególnie uparcie walczą z religią - z wiarą w Chrystusa. Zamykają kościoły, zamieniają je na magazyny, wysadzają w powietrze.

W dziejowym momencie owej golgoty Kresów swoją obecność w nadprzyrodzony sposób ukazuje Pan Wszechświata. Otóż w roku 1947 w okolicach Lidy następuje masowe nadprzyrodzone samoodnowianie się przydrożnych i przykościelnych krzyży. To cudowne, nie spotykane na taką skalę zjawisko trwało ponad miesiąc, wywołując zamęt w ateistycznych umysłach. Opowiada świadek tych wydarzeń, były mieszkaniec wsi Wołdaciszki, a obecnie zamieszkały w Lidzie, pan Józef Chrul, oraz jego żona pani Helena z domu Gryszel.

 

 

ZL: Panie Józefie, czy zechciałby Pan opowiedzieć czytelnikom "Ziemi Lidzkiej" tę przedziwną historię, której sam był świadkiem....?

J. Ch.: W końcu maja 1947 r. miało miejsce pewne zdarzenie. Do naszego domu weszło czterech rejonowych rządców by zebrać podatki. Wtedy zabierano ludziom na wsi wszystko co tylko można było zabrać.

ZL: Byli miejscowi?

J. Ch.: Nie. Pochodzili skądś z Rosji. Matka ugotowała dla nich obiad. Postawiła butelkę. Ja miałem wtedy jakie 17 lat. Słyszę jak mówią: "Co to się robi, że figury na krzyżach się odnawiają ze starego ołowiu na srebne?" I tak rozmawiając sobie przy obiedzie, jeden z nich podnosi głowę. A nad stołem wisiał obraz Matki Bożej. Spojrzał i mówi: "Zobaczcie, co się dzieje?" Ja stałem obok. Potem cała nasza rodzina, pięć osób dołączyła się. Obraz zaczął się odnawiać. Stare jego szaty robiły się nowe. Trwało to około godziny. I wszystkie, te 9 par oczu to obserwowało. Tylko w jednym kąciku obraz się nie odnowił, może kilka centymetrów kwadratowych zostało po staremu. Tak to wszystko się skończyło. Obiad został nie tknięty, a ci ludzie sobie poszli.

ZL: Czy opowiedzieliście o tym wydarzeniu swojemu proboszczowi?

J.Ch.: Nie było u nas wtedy księdza. Ludzie się zbierali i modlili przy przydrożnych krzyżach. Kościoły wówczas były zamknięte, dla nas niedostępne.

ZL: Mógłby Pan opowiedzieć historię tego obrazu?

J. Ch.: Obraz został przywieziony przez ciocię mojej matki z Ameryki w 1924 r., dokąd ciocia wyjechała na zarobki. Po jej śmierci trafił do kuzynki mojej matki, a od niej - do naszej rodziny. I tak do dnia dzisiejszego znajduje się pod naszą opieką.

ZL: Czy słyszeliście żeby jeszcze gdzie indziej w tym czasie odnawiały się obrazy?

J. Ch.: Nie wiem.

ZL: Jak mieszkańcy okolic zareagowali na to cudowne wydarzenie?

J. Ch.: Przez dwa miesiące prawie co dzień przychodziła do nas pielgrzymka, jakaś grupa osób.

ZL: Modlili się przy obrazie?

J. Ch.: Oczywiście. Co to dla naszych ludzi. Wtedy wszyscy byli bliżej Boga niż dzisiaj.

ZL: Pan tu wspominał o wyjątkowym, wprost nie do uwierzenia wydarzeniu, jakim było masowe "odnowianie" przydrożnych krzyży. Jak to było?

J. Ch.: Miało to miejsce w tym samym czasie co i cud z obrazem - w roku 1947. Zaczęły się odnawiać figurki Jezusa na krzyżach. To trwało przez kilka miesięcy: maj, czerwiec. W naszej miejscowości pierwszy taki cud wydarzył się przy drodze z Lidy na Raduń. Przejechawszy rzekę Dzitwę, za mostem, stały trzy krzyże. Stały razem, na skrzyżowaniu dróg. Odnowiły się one nie w jeden dzień, a w ciągu tygodnia. Po nich odnowił się czwarty krzyż, stojący pięćset metrów za nimi w kierunku Radunia. Później, na cmentarzu w parafii Wołdaciszki odnowiło się kilka krzyży. I tak więcej po drogach. Krzyży było dużo w tamtych czasach. Prawdopodobnie te odnowione w Wołdaciszkach pozostały do dziś. Całe wsie zbierały się pod krzyżami, modlono się, śpiewano piosenki religijne.

ZL: Jak do tego cudu ustosunkowała się miejscowa władza? Czy nie próbowali sowieci zniszczyć tych krzyży?

J. Ch.: Oni sami nie wiedzieli co tu się dzieje. Dla naszych rządzących to też było coś cudownego. Oni byli zdumieni, zszokowani. Krzyże zaczęli niszczyć później, gdzieś pod koniec lat 50-tych. Wszystkie pola gdzie one stały trafiły pod kołchozy, a te zaprowadzały swoje porządki. U nas nie było takich ludzi, którzy by podjęli rękę na krzyż czy obraz. U nas krzyże zostały zniszczone nocą, pokryjomu. Kto to zrobił nie wiadomo. Ktoś z rejonu, od władz. W niektórych wsiach robiono to otwarcie, u nas inaczej.

ZL: Jakie to były czasy, jak je Pan zapamiętał?

J: Ch.: Czasy dla naszej miejscowości, dla naszych katolików, dla gospodarstw choć i były mniej więcej zamożne, były trudne. Obierali nas wprost doszczętnie. Zabierali wszystko co tylko można było zabrać. Nie rabowali tak po prostu, robiło się to wszystko według prawa. Władza to wszystko czyniła. Później, kogoś do Kazachstanu, kogoś na Sybir wywieźli; ktoś do Polski wyjechał. Dzisiaj z ponad 50 gospodarstw z 3-ch okolic nie zostało nikogo, ani jednej rodziny, ani jednego człowieka.

Kiedy przyszły kołchozy nastąpiły jeszcze trudniejsze czasy. Wcześniej chociaż można było sobie jeszcze chleb wypiec, a żywność wyhodować. A jak nastały kołchozy to ludzie chodzili półgłodne. Nikt wcześniej nie wiedział co to znaczy kraść, a jak pobyły ze 3 lata w kołchozie, to i nie chciał i chciał, a kraść musiał aby wyżyć. Nic nie można do tego dodać. Odtąd każdego można określić złodziejem. To straszna rzecz. W to nawet ciężko uwierzyć. Byli złodzieje i kiedyś, ale był to jeden na 5-6 wsi. A tu przyszedł taki czas, że każdy musiał nim być, by przeżyć.

 

ZL: Pani Heleno, słyszałem, że Pani była również świadkiem "odnowienia" krzyży.

H. Ch.: Tak. Pochodzę ze wsi Slobotka. Właśnie przyszłyśmy z rodzicami do kościoła w Dubiczach. Była to niedziela 1947 r. Zwykle zachodziło się od razu na modlitwę pod krzyż, który stał na cmentarzu, a później - do kościoła. Nagle w jednej chwili zaczęła odnawiać się figura Pana Jezusa na krzyżu. Ludzie zaczęli wołać: "Cud! Cud!". Wierni powychodzili z kościoła wraz z księdzem. Upadli na kolana, zaczęli się modlić. Trwało to około pół godziny. Figura jak była ciemna, tak stała się srebrna. Po modlitwie wszyscy poszli do kościoła. Przypuszczam, że to był pierwszy odnowiony krzyż. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, więc nic więcej nie pamiętam, tylko tą odnawiającą się figurkę. Mówią, że ponad sto lat wcześniej w tym kościele miał już miejsce cud - kościelnemu objawił się Pan Jezus. Na Zielone Świątki chodzili ludzie do tego kościoła, jak niegdyś do Kalwarii, obchodząc Dróżki.

ZL: Dziękuję Pani Helenie i Panu Józefowi za tą rozmowę i te wyjątkowe świadectwo. Niech Matka Miłosierdzia ma waszą Rodzinę w swojej opiece.

 

Rozmawiał Czesław-Piotr

 

??????.???????