|
Jest lidzka książka
Rzadko się zdarza, ażeby książka o charakterze wspomnieniowym miała tak bogatą treść poznawczą, jakiej dostarcza nam retrospekcja Władysława Naruszewicza. Autor nie traktuje przy tym swojej osoby pierwszoplanowo, lecz pozostaje w tle rozgrywających się wydarzeń międzywojennej, kresowej rzeczywistości i polskich doświadczeń II wojny światowej, których wszak i sam zaznał - najpierw jako żołnierz odwodowej Armii "Prusy", później przebywając w obozach jenieckich. Nawet w tych sytuacjach pozostaje jednak W. Naruszewicz przede wszystkim narratorem, który umiał obserwować oraz utrwalić swoje spostrzeżenia i refleksje słowem przeniesionym na papier, nie pozwalając tym samym, ażeby - według słów Jana Parandowskiego - "rozniósł je wiatr". Bogactwo materiałów źródłowych, dotyczących zarówno historycznych wydarzeń i postaci, jak też z zakresu historii kultury materialnej, ma niepodważalną wartość merytoryczną, tym większą, że autorem zapisu jest wiarygodny świadek, konfrontujący przy tym w razie potrzeby zarejestrowane przez siebie fakty ze świadectwem innych osób, jak np. w sprawie śmierci na szosie Opoczno-Inowłódź bliskiego współpracownika Hitlera - generała SS Wilhelma Roettiga oraz polskiego podchorążego - Władysława Dawgierta. Znakomita jest, moim zdaniem, pierwsza część książki "Wspomnienia z Lidy i ziemi lidzkiej". Z dwóch względów. Po pierwsze: jest to - podana w interesującej formie, nierzadko barwnej opowieści - swego rodzaju kontynuacja "Encyklopedii staropolskiej" Zygmunta Glogera - wybitnego etnografa i historyka kultury, który doprowadził swe wielkie dzieło do początku XX wieku, podobnie zresztą jak Oskar Kolberg. Władysław Naruszewicz przekazuje w swej książce mnóstwo kresowych materiałów z zakresu historii kultury materialnej, które w ten sposób ocalił od zapomnienia.
Po drugie: w naszej historiografii nie posiadamy - niestety - napisanych interesująco, skłaniających do czytania nie tylko wąski krąg odbiorców - całościowych ujęć dziejów naszych dawnych Kresów Wschodnich - dziś Białorusi, uwzględmających nie tylko wydarzenia polityczne i wojenno-partyzanckie, lecz także historię nauki i obyczajów w różnych warstwach społecznych. Książka, mimo niewątpliwych walorów naukowo-poznawczych, nie odstrasza Czytelnika przypisami, rozpraszającymi jego uwagę; całe bogactwo materiałów źródłowo-informacyjnych wmontował Autor w tekst, odznaczający się interesującą, wartką narracją, która wciąga w lekturę, pobudzającą Czytelnika do wędrówki w czasie i w przestrzeni, tym bardziej że W. Naruszewicz buduje nierzadko pomost łączący międzywojenną przeszłość z teraźniejszością. Dowiadujemy się nđ., że dzisiejsza huta szkła w miejscowości Brzozowka była dawną hutą Niemen, której początki sięgają roku 1875. W roku 1891 przeszła do rodziny Stolle. Z biegiem czasu, w okresie międzywojennym, wytwarzano tam 2000 wzorów naczyń, cieszących się wielkim popytem nie tylko w Polsce, lecz również za granicą. Zatrudniano 800 robotników, posiadających piękną osadę, wyposażoną w domki z ogródkami, z kościołem i z kilku sklepami. Wyroby z huty dowożono do rampy załadowczej na stacji Niemen. Opowieść dotyczy również losów potomków właścicieli huty z okresu wojny i lat powojennych.
A któż wie na przykład, że w niewielkiej miejscowości Lipniszki, znajdującej się na ziemi lidzkiej, Józef Piłsudski drukował w stodole pismo "Robotnik"? Jest to wyraźna sugestia dla turystów-Polaków (i chyba nie tylko) , ażeby odwiedzili to historyczne miejsce.
Inny przykład: w opowieści Autora odżywa historia radia - od detektorowego na słuchawki do radia głośnikowego. Dodajmy, że pierwszą audycję, wysłuchaną przez dzieci przebywające na kolonii, była transmisja nabożeństwa z Ostrej Bramy w Wilnie z litanią loretańską do Matki Boskiej.
Z zakresu dziejów kultury materialnej dowiadujemy się nđ., jak przechowywano lód w trocinach, który - gdy nie było jeszcze lodówek - pozwalał w restauracjach i domach prywatnych zakonserwować artykuły spożywcze. Albo: jak wędzono domowym sposobem mięsa i wędliny. Przy tym relacja jest tak precyzyjna, że przypomina opisy różnego rodzaju rzemiosł i ich wytworów we francuskiej Wielkiej Encyklopedii Denisa Diderota. Korzystając z książki W. Naruszewicza można by przeprowadzić i dzisiaj tego typu eksperyment wędzenia. Jednak tak mógł pisać tylko naoczny świadek, obdarzony ponadto umiejętnością komunikatywnego posługiwania się piórem.
Wraz z Autorem odbywamy wędrówkę po lidzkich kinach, zaczynając od kina żydowskiego "Edison", poprzez "Nirwanę" (po pożarze "Era"), kończąc zaś na kameralnym kinie zwanym "Maleńkie". Dodajmy, że najpierw wspólnie z Autotem oglądamy film "niemy" przy akompaniamencie fortepianu. Na dłużej zatrzymujemy się w lidzkiej Szkole Handlowej - pierwszej w Polsce zakonnej szkole koedukacyjnej oo. Pijarów. W. Naruszewicz pisze z niebywałą precyzją o szkolnych programach, o nauczycielach i uczniach, gdyż i on sam do tej "handlówki" uczęszczał. Zwraca uwagę, że wśród uczniów była również młodzież żydowska, a zdarzali się również nauczyciele izraelici, doskonali specjaliści z niektórych przedmiotów zawodowych.
Skonstruowana z tych bardzo wielu różnorodnych cegiełek zarysowuje się panorama Lidy z okresu międzywojennego, uwzględniająca jej topografię, przekrój społeczny i narodowościowy mieszkańców. Dowiadujemy się, ilu było w Lidzie w różnych odcinkach czasu Polaków, Żydów, Białorusinów i Rosjan; jak odżywiano się w niższych warstwach społeczeństwa bądź jak wysokie były emerytury (np. emerytura pomocnika maszynisty wynosiła 160 złotych miesięcznie). Ponadto przed naszymi oczyma pojawia się cała galeria różnego rodzaju postaci, które znaczna część starszego pokolenia zna z nazwisk, lecz nie zna ich historii. Kto wie np., że Jadwiga Mostowicz, siostra Tadeusza Dołęgi-Mostowicza - autora "Kariery Nikodema Dyzmy", "Znachora" i "Profesora Wilczura" - bestsellerów okresu międzywojennego, była nauczycielką łaciny w Gimnazjum im. Hetmana Chodkiewicza w Lidzie i została żoną generała Sławoja Składkowskiego? Kto z mieszkańców ziemi lidzkiej zna powojenne losy znienawidzonego na tamtym terenie renegata Jerzego Rippera, który w okresie okupacji współpracował z gestapo, denuncjując swych kolegów z gimnazjum i AK, który skazany na karę śmierci przez podziemne władze, jakoś ocalał, zaś w okresie đî drugiej wojnie światowej został pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa w Ełku; następnie, rozszyfrowany, przedostał się na Zachód i pracował w brytyjskiej ambasadzie w Bonn. Rozpoznano go dopiero we wrześniu 1999 roku (sic!). Tak więc istnieje w książce W. Naruszewicza niejeden pomost łączący międzywojenną przeszłość ze współczesnością, przez co wspomnienia nabierają rumieńców życia, a lektura ich nie jest wyłącznie retrospekcją.
Część druga pt. "Wojenna odyseja" jest relacją Autora z wojny obronnej 1939 r. - widzianej jego oczyma - żołnierza Armii "Prusy". Relacja ta ma dużą wartość dokumentalną, jak np. zadziwiający precyzyjnością opis boju pod Piotrkowem. Na uwagę zasługują dokładne informacje W. Naruszewicza o życiu jeńca wojennego w Stalagu III A w Luckenwaldzie, Arbeitskommando we Wriezen, Furstenbergu i w Lauchhammer. Do kraju wrócił Autor w 1945 roku. Chcę podkreślić, że te opisy mają wartość dokumentalną, gdyż opierają się nie tylko na pamięci, lecz także na fotokopiach dokumentów, otrzymanych z centralnych archiwów we Freiburgu i Koblencji. Materiały archiwalne, zamieszczone w drugiej części, mogą stanowić lekcję historii dla młodzieży szkół średnich, zaś dla Czytelnika dojrzałego są przypomnieniem faktów, o których nie wszyscy chcą pamiętać.
Interesujący w pracy W. Naruszewicza jest wątek mickiewiczowski, niezależnie od tego, w jaki sposób odbiorą go historycy literatury. Autor książki, nawiązując do fragmentu "Pana Tadeusza" (opowiadanie asesora o polowaniu), usiłuje odnaleźć współczesne błonie kupiskie, wymienione w poemacie Mickiewicza. Okazało się, że miejscowość Kupisko znajduje się w okolicy Lubczy. Jest to swoista polemika z profesorami Wacławem Borowym i Stanisławem Pigoniem, którzy uważali, że topografia "Pana Tadeusza" nie posiada rysów realistycznych i ma charakter fikcji poetyckiej zrodzonej w wyobraźni autora.
Przytoczyłam tak wiele przykładów, wskazujących na wielospecjalistyczny i źródłowy charakter książki Władysława Naruszewicza, ażeby moja nader pozytywna jej ocena była jak najbardziej przekonywająca i zachęciła szeroki krąg Czytelników do lektury tych fascynujących wspomnień.
Autora "Wspomnień lidzianina z lat 1 920- 1945" nie przedstawiam, wbrew przyjętym zwyczajom, rozmawiałam z Nim bowiem tylko jeden raz i o jego życiu po powrocie do Polski z wojennej tułaczki wiem bardzo niewiele. Niechaj więc pozostanie w wyobraźni Czytelników takim, jakim poznaliśmy Go podczas lektury książki, stanowiącej niewątpliwie "opus vitae" W. Naruszewicza
Prof. dr hab. Irena Stasiewicz-Jasiukowa