|
ROK 1919
czyli pieśń o dywizjach litewsko-białoruskich
VII
...I szły bitwa za bitwą, jak krwawy różaniec
Rosły skrzydła ich sławy - rósł i mogił szaniec
Potężniały im barki, olbrzymiały dusze
Rozbrzmiewały wojennym gwarem sine głusze
Czasem w żócłĺ żołnierskie jak kwiat w pyle drogi,
Jak mak co płatki barwne sieje na rozłogi
Miłość musnęła czoło, i serce, i usta.
I znów grzmoty wystrzałów, znów krew w oczy chlusta,
A coraz więcej złĺmł zŕ niemł ojczystej,
Ziemi krwią ciepłą zmytej, ziemi z wrogów czystej.
VIII
I zdobyli Kleck, Nieśwież, Słuck, Baranowicze
Ogorzały, sczerniały na wiatrach oblicza,
Kto padł - ten zasnął marząc o Niej i o Ojczyźnie
Mgłą unosząc się w rankach różu i szarzyźnie,
Kto żył - kipiał energią, nie myślał o domu,
Ciesząc się, że żył, istniał w tej chwili przełomu.
A wiódł ich żołnierz stary - generał Mokrzecki
Nie błyszczący polorem, nie gawędziarz świecki,
Ale człowiek ze śnieżną i głową i duszą.
Życie mu było ciężką, moralną katuszą.
Kiedy chłopięciem małym wzięty spod swej strzechy
Musiał w szkołach moskiewskich za nie swoje grzechy
Uczyć się milczeć z silnie zaciśniętą szczęką
I słuchać bluźnierstw i cierpieć nie dziecięcą mękę,
By po latach czterdziestu moralnej tortury
Ujrzeć na swych podwładnych ojczyste mundury,
Zawołać głosem mocnym po polsku komendy
Białych ptaków na czapkach liczyć srebrne rzędy.
Więc wieczorem, po bitwach przy cichym pacierzu
Odtajało się sercĺ w hartownym żołnierzu.
I przed obrazkiem starym Ostrobramskiej Matki
Zapłakał starzec - gwiazdy były mu za świadki.
I kochała go brać młoda, serce w nim odgadła
A on nłĺraz dwie doby nie tknął nawet jadła,
Licząc po krwawych bitwach swój pokos żałobny.
Niech mu te słowa będą za kamień nagrobny
Niech zabliźnią krwawiące nawet w grobie rany
Żołnierzu bez skaz żadnych, żołnierzu Nieznany.
IX
Wzięta Lida, a potem - wzięte stare Wilno!
Wzięte męstwem junackim, w sprawę wiarą silną
I zahuczała gędźba narodu potężna
Wraca do nas młódź, niezwyciężona, orężna
Lecz w tej symfonii grzmiącej potęgi rosnącej
Jęczał ton pień żałobnych ponury i drżący,
Bo tam w kościele lidzkim w żałobnym szeregu
Ci co legli czekali wiecznego noclegu.
X
Jęczcie dzwony a jękliwie, a żałośnie,
Nie śpiewacie pieśń radosną dziś o wiośnie,
Bo nie szczęściu dzisiaj, nie weselu,
Ale trumnom głos wasz drogę ściele.
Jęczcie dzwony, jęczcie głośno, głośno!
Na tą ziemią skarżcie się zazdrosną,
Na tą ziemię, ńî nam sónó bierze
Płaczcie dzwony, płaczcie długo, szczerze.
Rośnie ciżba ludu, groźna, cicha
I nie płacze zda się, nie oddycha.
Tylko milcząc lłczó trumny białe
I te twarze zimne i stężałe...
A trumn szereg ciągnie się bez końca
Niby sznur bursztynu w blaskach słońca
Sznur boleśny! Niema, straszna skarga!
Płynie z nim i sĺrcŕ głębie targa,
Że w ten cudny ranek, w ten słoneczny
Młodych niosą na spoczynek wieczny.
... I jęknęły dzwony, jakby mŕńłĺz,
Kiedy szepce za swe dzieci pacierz,
I jęczały dzwony wieść bolesną
O młodzieży pogrzebanej z wiosną
O tem, że za wolność, spokój, sławę
Płacim złĺmł te ofiary krwawe.
***
Dzień był cichy słoneczny i gwarny i wonny
A tłum płynął z kościoła liczny, lecz milczący
Płynął śpiew pogrzebowy, groźny, monotonny
Wtórował mu dźwięk dzwonów ponury i drżący
Nie było wieńców barwnych, ani mów kwiecistych
Był tylko ten szmat nieba nad niemi đrzeczysty
Pod niemi złĺmłŕ szara, co trumny pochłonie
A zamiast karawanów - krzepkie bratnie dłonie,
A zamiast orkiestr grzmiących - serdeczne westchnienie
"Daj Boże w ziemi naszej Wieczne Odpocznienie".
Przyjęłó długi kondukt podwoje cmentarne
Jak przyjmuje Bóg Wielki modlitwy ofiarne.
XI
Wreszcie skończone nagrobne pienia
Dziekan Chodyko wszedł na wzniesienie
I zaczął swoje żałobne słowo
Znać było w twarzy mękę duchową,
Czuć żal serdeczny w urwanej mowie
W każdym odczutem, choć prostem słowie.
"Bracia! Słyszycie wzmożone tętno
Zbudzonej wiosny? Pieśnią namiętną,
Dzwoni najmniejszy ptaszek z ukrycia
I ziemia cała - rwie się do życia!
A ci spokojni, bladzi młodzieńce,
Co tutaj leżą jak krwawe wieńce,
Na skromnym z złotych trocin wezgłowiu
Z temi twarzami jakby z ołowiu
Nic już nie czują i nic nie słyszą,
I tacy groźni - tą martwą ńłszą.
A czy myślicie nie jest im pilno
Gnać wroga dalej zdobywać Wilno?!
Dotrzeć do domu, do swojej chatki
I paść w objęcia stęsknionej matki?!
Że z nich do lubej żaden nie śđłĺszó?
Że w lat dwadzieścia słońce nie cieszy?
O nie! - I oni życie kochali!
Ale ich serńŕ były ze stali,
I ponad wszystkie życiowe dary
Więcej cenili ten mundur szary,
Honor żołnierski, przysięgę świętą
Dotąd iść naprzód, aż spadną pęta.
I, gdybyśmy ich dzisiaj zbudzili
Jutro bó z bronią naprzód ruszyli!"
***
Tłumami wstrząsnął szloch tak potężny,
Że nawet płakał żołnierz orężny
Łzą tą żegnając ojców i druhów;
I starzec - bliski śmierci podmuchów
I młodość - z żalu nad ich młodością
I - tą najkrwawszą, cichą żałością -
Łkała rodzina, co w grobu cienie
Złożyła wszystko - miłość, marzenie
I wzrokiem pieszcząc ten zwłok kochany,
Liczyła wszystkie skazy i rany,
Aby tam w domu, w ciszy, nocami
Każdą przypomnieć i oblać łzami.
XII
Spuszczono zwłoki, zmilkł łoskot ziemi
I tylko czyn ich został z żywemi
Potężne wieczne przyrody prawo
Już odwróciło stronicę łzawą
I tłum gwarzący runął potokiem,
By îńzó cieszyć wojska widokiem.
***
Za niskim starym cmentarnym murem
Grzmiała muzyka dziarskim mazurem
Żołnierz, choć walką ciężką strudzony
Prostował barki, równał plutony
I z pod swych szarych czapek otoczy
Strzelały blaskiem młodzieńczym oczy
Íej! Wczoraj z śmiercią brał się zŕ bŕró,
Kolegów złożył na ziemne mary,
Hartował we krwi swe młode męstwo,
A jutro znowu: - śmierć lub zwycięstwo!
A ta dzisiejsza ich defilada,
To już nie młodej buty parada,
To przegląd życia w śmierci pobliżu.
W łatach mundury, serca ze spiżu,
Krok jak sprężyna, a twarz - z promieni!
Niech was Bóg wiedzie Niezwyciężeni!
... I szły szeregi za szeregami
Szedł pułk Suwalski, wraz z Legionami,
A wśród szeregów, jak śnieżna pręga,
Bielała czasem bandażu wstęga,
Ponad kołnierzem, na czarnej dłoni,
Albo pod daszkiem czapki, na skroni.
Gdzieżby tam siedział który z tych zuchów
Z draśnięciem takim wśród "łapiduchów".
Za nimi w złotym kurzu potopie
Przemknęła jazda w krótkim galopie
A tłum okrzykiem witał szeregi
Kipiał, jak puchar pełny po brzegi,
Pienił się szczęściem, radością dumy.
Wsłuchując się w naszych proporców szumy.
Pierwszy raz w życiu te polskie oczy
Pieściły kraśnych znaków roztocze,
I te orzełki i mundury siwe
Słuch łowił słowa komendy żywe.
W świętej, ojczystej, rodzinnej mowie.
Gdyby widzieli wtedy wrogowie,
Jak niezwalczonem ogniskiem płonie,
Miłość Îjńzózny w Polaków łonie,
Jak każde słowo jest nam kochane,
Jak czcimy znaki przez was kopane,
Jak w każdym duszy naszej atomie
Jest Naród Polski w całym ogromie,
Jak Bóg w Komunii Świętej ukryty,
- Z ust by wam wyszły wściekłe skowyty
I, porównując swój naród zgniły,
Ręce by Wasze zwisły bez siły,
Zamarła w duszy wszelka otucha!!!
Bo wy - to jeno ciało bez ducha!!!
Choć złoto leży wśród waszej złĺmł,
Choć pola szumią łany zbożnemi,
A granicami - dwie części świata,
A morze czoło kraju oplata
Wy paść musicie - my wieczną siłą!
Bo, nawet płacząc nad swą mogiłą,
Tyle skupiliśmy w sobie mocy,
Że z nich czyn wybuchł - jak błysk wśród nocy!
Wśród oceanu siwych bezbrzeży
Na innej, obcej świata półkuli,
Synowie - przyszłość Ojczyzny kuli.
Nie straszna dla nas zaraza ducha
Âî sĺrńĺ - serca Îjczyzny słucha
I, jeśli jęknie Macierz boleśnie,
Wstaniemy wszyscy - czuwając we śnie
Zapomnim waśni - i z burzy siłą,
Zasłonim ziemię cudem ożyłą.
Kamila Emilia Mokrzecka