|
Lida i powiat Lidzki z przed stu laty
Pamiętnik Mirona Bronisława Narbutta
Imc. W. Pan Józef Grużewski*
Znałem jeszcze jednego z dawniejszych sejmikowiczów, obywatela Józefa Grużewskiego, starca już przeszło 80 letniego, oficera jeszcze z czasów Kościuszki, deputata dawniej Trybunału Litewskiego, a nakoniec prezydenta sądu granicznego lidzkiego. Był to wyga sejmikowy, a przytym rzadkiego dowcipu i przytomności umysłu (precense d'esprit) tak, że nawet takiemu dzikiemu barbarzyńcy, jak ówczesny gubernator grodzieński Murawjew, podobać się potrafił i wszystko u niego wymódz, iż mu, kiedy był później Ministrem Dóbr Państwa, pomógł do wygrania procesu ze skarbem o majątek Kulbaki** Opowiadał mi ojciec mój o nim niektóre anegdoty. A tak:
Grużewski będąc jeszcze młodym kawalerem lubił grać w karty i żyć wystawnie, a lubo nie zawsze kieszeń była pełną, wiele mówił o swoich dostatkach. W Wilnie, kiedy był deputatem na Trybunał, i pewnego razu przed kobietami opowiadał, że jakoby blisko miasta nabył piękną wiejską posiadłość, kobiety przymówiły się, aby im w tej nowej posiadłości wyprawił wiejski podwieczorek z tańcami. Grużewski zaprasza je i obiecuje oznaczyć dzień i wskazać drogę, którą jechać należy, ale wyszedłszy stamtąd rozmyśla, jakby wybrnąć z kłopotu; przypomina sobie, że ma blisko od Wilna mieszkającego, dawnego znajomego rodziców swoich pana cześnika Łuczkę właściciela majątku w bardzo pięknym położeniu, udaje się więc do niego i prosi o pozwolenie przyjęcia dam w jego domu. Po długim oporze i kazaniu o marnotrawstwie zgadza się cześnik. Uradowany Grużewski wraca do Wilna, przygotowuje wszystko co potrzebne do podwieczorka, zaprasza gości i wyprawia z Wilna kucharzy, lokai i muzykę do cześnika, a sam, na kilka godzin przed oczekiwanym przyjazdem gości, przyjeżdża dla przekonania się, czy wszystko jest należycie urządzone. Jakież smutne jego zdziwienie, kiedy na dziedzińcu zostaje nierozpakowane fury i dowiaduje się, że cześnik nie pozwala u siebie na żadną fetę! Prosi go na nowo, błaga, przekładając, że go skompromituje, lecz nadaremno. Nakoniec udaje, że się zgadza zaniechać projektu i poszle wraz listy do Wilna odpraszające gości. Wychodzi na dziedziniec i każe służbie natychmiast zająć się potrzebnym przygotowaniem, a sam dobywszy z wozu kilka butelek wina wraca do cześnika i namawia go aby wypić z nim, jako z dawnym przyjacielem, jedną butelczynę. I zaczynają ciągnąć! Kiedy po kilku butelkach cześnik dobrze się podochocił, Grużewski proponuje mu aby przejść do pokoju sypialnego cześnika i tam przy gawędce dalej spełniać toasty, aby nie dawać służbie zgorszenia, że we dwóch się bawią kieliszkami. Prowadzi tam cześnika dobrze rozmarzonego, rozbiera go, kładzie mu szlafrok i szlafmycę i namawia aby się trochę przespał. Ten prędko zasypia. Grużewski zamyka go na klucz, każe zamknąć okiennicę i wtenczas swobodnie krząta się około urządzenia salonu. Zjeżdżają się goście, damy chwalą piękną posiadłość, winszują mu jej nabycia i kiedy po traktamencie rozpoczęła się zabawa i tańce, przebudza się cześnik, którego pokój sypialny był tuż przy salonie, zaczyna hałasować aby mu otworzono; robi się ogólne zamieszanie, Grużewski zaczyna przepraszać gości i opowiada że ma krewnego staruszka cierpiącego na obłąkanie umysłu na punkcie, że jest gospodarzem domu i że z jego domu robią traktyer, a więc zmuszony jest, kiedy ma gości u siebie, zamykać go. Proszą aby go wypuścił. Wtenczas otwiera drzwi; ukazuje się cześnik w nieładzie toalety wpół pijany, lecz się wnet cofa zawstydzony i kazawszy otworzyć okiennicę wyłazi przez okno i resztę nocy przepędza w oficynie, nim się gości rozjechali. Wtenczas Grużewski go przeprasza, że przyciśniony koniecznością musiał ogłosić go za wariata, aby zostawił kobiety w przekonaniu, iż on istotnie jest właścicielem majątku. Nastąpiła zgoda i nowe libacje.
W Warszawie, kiedy się zgrał w karty i nie miał kredytu, udaje słabego, prosi gospodarza domu w którym mieszkał o sprowadzenie mu adwokata dla spisania testamentu. W testamencie objawia: że jest bezdzietnym i niema bliskich krewnych, dla tego zapisuje znaczne dobra na Litwie swoim przyjacielom, wylicza folwarki, zapisuje każdy rzeczywistemu właścicielowi, a jeden folwark (należący do skarbu) daruje gospodarzowi, którego prosi za świadka do testamentu. Między tym potym narzeka na nieaktualności plenipotenta, że mu nie przysyła pieniędzy. Gospodarz, który go często odwiedzał, przekonamy, że jest panem dostatnim, sam mu się nastręcza z pożyczką stu dukatów, z którymi on potajemnie wyjechał z miasta i z Litwy dług ten odesłał.
Na sejmiku za czasów Murawjewa umiał zręcznymi konceptami wyprosić z sali sejmikowej
przysłanego od rządu prokurora, i to mu uszło bezkarnie. Kiedy podczas innych sejmików jeden z mieszkających u Grużewskiego stołujących się obywateli dał mu, idącemu do urzędu, czarną kreskę on to dostrzegł i wróciwszy do domu, podczas obiadu, kiedy wszyscy ośmiu jego lokatorowie byli zebrani, rozdając sam zupę z wazy zaczął liczyć osoby, powtarzając, że jest omyłka. Zagadniony przez jednego, co by to miało oznaczać, kiedy w istocie było osób osiem u stołu, odpowiedział: "jak do wazonu to siedem, jak do wazy - to osiem, wyraźna omyłka...' Winowajca mocno się zarumienił, a obiad szedł dalej ożywiony dowcipną Grużewskiego gawędką. Z najbardziej zawikłanego położenia, w jakiem się nieraz znajdował, zawsze go zręczny koncept i przytomność umysłu wybawiały.
Chłop w letargu
Grużewski miał jakąś sprawę graniczną z sąsiadem, którego, pragnąc nastraszyć i zmusić do kombinacji i zgody korzystnej dla siebie, użył takiego fortelu:
Na spornym kawałku ziemi zaszła jakaś kłótnia i bójka między chłopami Grużewskiego i jego sąsiada, która się skończyła na sińcach jakiemi wzajemnie siebie walczący obdarzyli. Między mającymi udział w bójce, był chłop należący do Grużewskiego - Maciej, chudy, blado-żółtej cery. Tego przywoławszy pan namawia, aby się położył jako bardzo zbity. Tymczasem robią na prędce trumnę i nazajutrz rano, puściwszy pogłoskę, że Maciej umarł, wiozą trumnę do miasta powiatowego Lidy o wiorst dziesięć odległego. Maciej i kilku ludzi ze wsi, oraz kilka kobiet idą przy trumnie wesoło gwarząc, a Grużewski w drodze ten orszak napędza. Zbliżają się ku miastu, potraktowawszy wódką wszystkich idących, każe Maciejowi położyć się do trumny i udawać umarłego, idącym zaś kobietom - płakać i głosić, jak jest zwyczaj u chłopów litewskich, cnoty nieboszczyka; a sam jakby mistrz ceremonii, jedzie zwolna za trumną. Wjechawszy do miasta Lidy, baby głośniej jeszcze płaczą. Zbiera się kupka ludzi ciekawych na ulicy. Tu każe Grużewski pogrzebowemu orszakowi zatrzymać się, a sam odesławszy dwoje koni do karczmy, udaje się do doktora powiatowego aby z nim rozmówić się o dostanie świadectwa, że Maciej istotnie zabity, zaręczając go, że świadectwo to do urzędu przedstawionem nie będzie. Spotyka doktora na ulicy
i zaczyna mu przekładać interes. Doktor był Zamiatin, moskal, oddawna w Lidzkiem zamieszkały i ożeniony z Polką, lubił się upijać, lecz był sumienniejszy od innych swoich ziomków i świadom swojej nauki; znal dobrze Grużewskiego i domyślał się, że w interesie tym jest jakaś mistyfikacja. Nie pozwala więc mu kończyć opowiadania, a zapytuje - gdzie jest ciało zmarłego? Na odpowiedź Grużewskiego, że o kilka kroków, na ulicy zatrzymał się korowód, - udaje się z nim razem dla obejrzenia. Grużewski stara się jeszcze odwieść go od tak nagłej czynności, gdy wtem spotykają po drodze sprawnika, wzywa więc go doktor, aby razem z nim szedł dla spisania potrzebnego aktu. Grużewski nie ma czasu uprzedzić sprawnika, czego właściwie chce, bo się już zbliżyli ku trumnie. Zdaje więc wszystko na los szczęścia. Zbliża się Zamiatin ku trumnie, każe ją odkryć i spojrzawszy na chłopa z pewną miną mówi: "zabity!" Rad Grużewski, domaga się o wydanie zaraz świadectwa; lecz doktor (przy którym znalazł się w liczbie ciekawych i felczer jego Majewski) przekłada, że trzeba zrobić rzecz podług formy, to jest autopsję trupa. Grużewski prosi, aby tą rzecz odłożyć, lecz Zamiatin upiera się aby to zrobić natychmiast, każe wjechać ze zmarłym na najpierwszy podwórek i odzywa się do felczera: "Majewski, pryniesi instrumenty !". Chłop leży spokojnie i słysząc o instrumentach sądzi, że będzie jakaś muzyka. Grużewski zaambarasowany poci się. Po niejakim czasie przynoszą pudełko z chirurgicznemi instrumentami. Doktor dobywszy skalpel daje go Majewskiemu, a mrugnąwszy nań - głośno krzyczy: "rież jemu briucho!". (Rzni mu żołądek!) Maciej posłyszawszy ten wyrok, kopnął się z trumny. Lud ciekawy przestraszony rozbiega się w różne strony, a nieboszczyk galopem ucieka za rogatkę. Doktór, sprawnik i felczer śmieją się, Grużewski zaś udaje osłupiałego z podziwienia, a kiedy doktór zbliżywszy się do niego - mówi: "Pan Grużewski! wy chotieli nadut staraho doktora. (Pan chciał oszukać starego doktora). Grużewski najspokojniej powtarza: "biedny Maciej był w letargu!" Na to zamilkli i Zamiatin i sprawnik, zaczęto się, śmiać nanowo i cała sprawa przy butelce poszła w zapomnienie, a Maciej wróciwszy do domu postanowił nigdy więcej nic udawać umarłego.
Grużewski uraczył chłopów, z sąsiadem sprawę o granicę z ustępstwem przez ugodę zakończył, a gawędka o tym tragikomicznem zdarzeniu długo w powiecie krążyła. Józef Grużewski żonaty był z Kazimierą Narbuttówną córką Antoniego Narbutta marszałka lidzkiego z linii kobrowieckiej. Umarł bezdzietny. Majątek po nim (Kulbaki) wzięli krewni jego Wędziagolscy.
*Józef Grużewski, kapitan wojsk polskich, sędzia graniczny powiatu Lidzkiego i ostatni prezydent grodzki lidzki, urodził się w 1760 r., zmarł w 1845r., w 1806 r. nabył od hr. de Biol majątek Kulbaki, o 11 km . na zachód od Lidy (w 1826 r. wieś Kulbaki dymów 24, dusz męskich 60, żeńskich 54), i tu zamieszkiwał do śmierci. (Przyp. red.)
**Orzeczenie Ogólnego Zebrania Senatu z dnia 17 lutego 1844 r. w sprawie Grużewskiego ze skarbem państwa o nieprawne posiadanie maj. Kulbaki, opublikowano w Zbiorze Orzeczeń Rządz. Senatu, tom II, 1865 r. Nr. 353. (Przyp. red.)