|
Listy. Kontakty z czytelnikami. Ogłoszenia.
Serdecznie dziękuję za przysłanie dla mnie kolejnego numeru "ZL". Doskonale rozumiem, że nikt w redakcji nie uczył języka polskiego w szkołach i tak dobrze, że robicie taką ciekawą gazetę. Jednak chciałbym, żeby pamiętali, że pismo "ZL" w obecnych warunkach jest nie tylko pismem informacyjno-wspomnieniowym, ale również dla większości czytelników zza Bugu również i podręcznikiem języka polskiego. Załączam spis popełnionych błędów z ostatniego numeru "ZL". Jeżeli chodzi o zawartość ostatniego numeru, to bardzo mi się podoba artykuł p. t. "Piękna rocznica". On spełnia bardzo pozytywną rolę wobec niemiłej publikacji pana Żuka. Smutne jest to, że, jak dowiedziałem się z artykułu p. t. "Ku czci księdza Adama Falkowskiego", tak zwani "nieznani sprawcy" usunęli krzyż postawiony w miejscu grobu tego księdza. Czy w tym miejscu teraz nie ma już żadnego śladu po grobie? Wstrząsający jest artykuł o obozie śmierci w Kołdyczewie. Nie wiedziałem wcześniej, że to był aż tak potworny obóz, że aż tyle osób tam zginęło i że to było przede wszystkim dziełem nacjonalistów białoruskich., kolaborujących z Niemcami. W Lidzie jakoś nie odczuwało się ich działalności. Po prostu tereny na północ od Niemna byłe zdecydowanie polskie. Gorzej było na południe od Niemna. Artykuł p. t. "Białogwardzista". Opisany tam Jerzy R. jest Jerzym Ripperem. Znałem go przed wojną z gimnazjum. Widziałem go później gdy był on dowódcą "Białej gwardii" i gdy pracował w SD, czyli niemieckiej bezpiece. Znałem osobiście jego ciotkę Rosjankę Jekatierinę Czerkiesową, która w latach 1939-1941 uczyła w szkole języka rosyjskiego i mnie też uczyła. Na podstawie tego co wiem kwestionuję niektóre stwierdzenia zawarte w artykule o Ripperze:
1. Matka Rippera nie mogła być Niemką, skoro jej siostra (ciotka Rippera) była Rosjanką.
2. Nie była wysłana na roboty do Niemiec.
3. "Biała gwardia" nie była sformowana dla ochrony niemieckich oficerów. Był to oddział ochrony cywilnego niemieckiego szefa okręgu, zwanego Gebietskommissariat Lida. Byli ci gwardziści używani do ochrony budynków urzędowych i brano ich na akcje przeciw partyzantom.
4. Po nieudanym zamachu na Rippera on leczył się nie w Mińsku, a w niemieckim szpitalu wojskowym w Lidzie, który mieścił się w budynku szkoły nr 1 i 2 przy ul. Szkolnej (za Niemcami ta ulica nazywała się Bayernweg). Tam go odwiedzała jego ciotka Czerkiesowa.
Z szacunkiem Ryszard Kozubowski, Gdańsk.
Od redakcji: Dziękujemy za korektę, napewno przyda się w naszej pracy.
***
Moi drodzy! Serdecznie dziękuję za kolejny numer "Ziemi Lidzkiej". Nie zdają sobie chyba państwo ile uroku mają artykuły zamieszczane w kolejnych numerach. A cały urok - przynajmniej dla mnie - tkwi w tej przemiłej, kresowej polszczyźnie, polszczyźnie moich rodziców i krewnych, a której niestety w "żywym języku" już nie słyszę. Często przy czytaniu kolejnego artykułu łza się w oku zakręci i za te wzruszenia dziękuję. Życzę całej Redakcji wiele, wiele jeszcze sukcesów, no i nowych życzliwych czytelników.
Czesław Miakisz, Świebodzin.
***
Poznań, 16 marca 1997 r.
Szanowne Grono seminarium nauczycieli języka polskiego Grodzieńskiego obwodu zebrani na spotkaniu 22-23 stycznia w Szczuczynie. Dziś w piśmie krajoznawczym pt. "Ziemia Lidzka" nr 23-24 zainteresował mnie artykuł pt. "Szczuczyńskie spotkanie", ogromnie się ucieszyłam, bo Szczuczyn to było moje powiatowe miasto, kiedy na kilka lat przed II wojną światową pracowałam jako kierownik i nauczycielka jednoklasowej szkoły wiejskiej w Lucjanowie. O ile sobie przypominam szkoła mieściła się w domu p. Cydzika, ja mieszkałam u gospodarza p. Michałowskiego (też o ile sobie przypominam!). Byłam wtedy młodą "świeżo upieczoną" nauczycielką - absolwentką Seminarium Nauczycielskiego im. Królowej Jadwigi w Wilnie - była to moja pierwsza praca, bo kiedy wyszłam za mąż wyjechałam z mężem do Starachowic i pracy już nie podjęłam. Ogromnie mnie wzruszył artykuł o Waszym spotkaniu, drodzy "koledzy po fachu". Przypomniał mi różne momenty moich kontaktów z uczniami i nauczycielami sąsiednich szkół. Piszę ten list właśnie pod wpływem wspomnień mojej młodości, gdzie przeżyłam swoją pierwszą miłość (mąż niestety po powrocie z Syberii umarł) i młodość radość z kontaktów ze szkolną dzieciarnią, która lgnęła do mnie jak przysłowiowe "pszczoły do miodu". Rodzice nieraz pytali co ja robię w szkole, że dzieci płaczą kiedy muszą zostać w domu. A w szkole nic nowego się nie działo poza nauką normalną i wzajemną miłością między mną - nauczycielką i moimi podwładnymi - uczniami zapatrzonymi i zainteresowanymi. A im więcej przybywa mi lat to mi się coraz częściej roi dlaczego tak daleko los mnie od nich rzucił - a wtedy "tak mi szkoda lata..." roją mi się słowa tej pięknej piosenki... Nieraz chciałabym się znaleźć między nimi dorosłymi, ale osobiste starcze problemy przygniatają i wyciszają tęsknotę za tym co minęło - staję wtedy twardo na ziemi, wzdycham do Ojca w Niebie, który najlepiej zna każdego z nas i wie kiedy zamknąć granicę wzruszeń i iść spokojnie dalej po przez Niego wytyczonej ścieżce. Więc wyciszam się i idę śpiewając sercem Alleluja!
Genowefa Kucza Nagin
***
Prenumerata "Ziemi Lidzkiej" może być załatwiona przez Klub Przyjaciół Ziemi Lidzkiej w Warszawie poprzez wpłatę na konto Klubu wartości 1 USD za jeden zeszyt z kosztami przesyłki i wysłaniem kserokopii rachunku bankowego do Redakcji. Prenumeratorzy z Białorusi zgłaszają się w redakcji lub w Biurze TKPZL pod adresem: Lida, ul. Kirowa 23. Wpłaty należy kierować na konto: PKO BP VIII O/Warszawa 10201084-414982-270-1-111