|
Obóz Śmierci w Kołdyczewie
(1942-1944)
Obóz śmierci w Kołdyczewie położonym o kilka kilometrów od Zaosia, miejsca urodzenia znakomitego syna Ziemi Nowogródzkiej Adama Mickiewicza, a niespełna 20 km od Baranowicz, powstał w marcu 1942 roku na terenie majątku ziemskiego, byłej posiadłości senatora RP Tadeusza Szalewicza.
Kilkuhektarowy teren ze znajdującymi się zabudowaniami dworskimi ogrodzono rękami pierwszych męczenników - Żydów z getta baranowickiego podwójnym płotem z drutu kolczastego, postawiono baraki. W większości były to przeróbki chlewów i stodół wiejskich przeniesionych na to miejsce po deportowanych na Sybir w latach 1940-1941 właścicielach. Ponadto zbudowano od podstaw trzypiętrowy budynek więzienia obozowego (do dziś zachowały się jego fundamenty), w podziemiach którego była katownia i archiwum obozowe. W rok później, na zewnątrz ogrodzenia, wybudowano dwa piece krematoryjne, które po spaleniu kilkuset zwłok zausterkowano i wyburzono. Ponowną budowę, konstrukcyjnie ulepszonych pieców udaremnił przybliżający się od wschodu front.
Obóz funkcjonował do końca czerwca 1944 roku tj. do wkroczenia na Ziemię Nowogródzką Armii Czerwonej. Początek jego wiąże się ściśle z wprowadzeniem od września 1941 roku kadrowo białoruskiej administracji cywilnej, na obszarze utworzonego przez Niemców Generalnego Komisariatu Białorusi ze stolicą w Mińsku, obejmującego województwa nowogródzkie, poleskie i zachodnie obrzeże mińszczyzny.
Powracający do zajętego przez Niemców Mińska białoruscy uchodźcy polityczni podający się za prawowitych mandatariuszy aktu proklamojuncego niezawisłość państwa białoruskiego z dnia 25 marca 1918 roku (około 50 zdeterminowanych działaczy politycznych), którzy w roku 1918 uciekli przed bolszewikami po nieudanej próbie utworzenia samodzielnego państwa białoruskiego, zaktywizowani na nowo przez lidera Partii Białoruskich Nacjonalistów mecenasa Fabiana Akińczyca oraz młodego lekarza Mikołaja Szczorsa ku złudnej wizji wywalczenia u boku Niemców niezawisłego państwa białoruskiego, poczęli instalować agendy białoruskich akcji utworzonych w tym celu w Niemczech jeszcze przed wybuchem w czerwcu 1941 roku wojny niemiecko-sowieckiej.
Najwcześniej powołaną formacją była Białoruska Samopomoc (Biełaruskaja Samapomacz) kierowana przez Iwana Jarmaczenkę z jej późniejszą przybudówką paramilitarną zwaną Białoruską Samoobroną (Biełaruskaja Samaachowa) do kierowania którą powołano sztab z ppłk. Józefem Hućką, zajmujący się werbunkiem i szkoleniem oddziałów policyjnych oraz kadry dla mającego wkrótce powstać wojska białoruskiego.
W miarę utwierdzania się aliansu białorusko-niemieckiego szły dalsze koncesje na rzecz Białorusinów: zgoda na wprowadzenie białoruskiego języka urzędowego, powołanie szkolnictwa białoruskiego, prasy, organizacji politycznych, związków zawodowych, Białoruskiego Towarzystwa Naukowego i na koniec Białoruskiej Centralnej Rady jako namiastki rządu tymczasowego z prezydentem Radosławem Ostrowskim, działaczem partyjnym białoruskiej "Hramady", byłym przed wojną dyrektorem gimnazjum białoruskiego w Wilnie.
Wśród 12 wydziałów (ministerstw) Centralnej Rady znaczące miejsce zajmował wydział wojskowy, szefem którego został mjr. Franciszek Kuszel (przed wojnę oficer służby stałej WP). Jego sekwencją było powołanie w trybie mobilizacji białoruskiego wojska (Biełaruskaja Krajowaja Abarona) tudzież sztabu pod kierunkiem carskiego oficera Konstantego Jezowitowa. Zadaniem tego wojska oraz wcielonej do batalionów policyjnych formacji Samaachowy było współdziałanie z Niemcami i stacjonującymi na Białorusi kolaboranckimi formacjami wojskowymi w walce przeciwko oddziałom partyzanckim i podziemiu antyhitlerowskiemu. Innymi słowy była to walka o utrzymanie bezpieczeństwa na zapleczu frontu niemiecko-sowieckiego pod kierunkiem sławetnego von dem Bacha, późniejszego pogromcy Powstania Warszawskiego.
Białoruskie uobecnianie się w szeregu dziedzinach życia społecznego i gospodarczego pod okupacją niemiecką, zmierzało zdecydowanie do białorutenizacji kresowych ziem polskich, które traktowano jako białoruskie przejściowo przyłączone do sowieckiej republiki białoruskiej w następstwie wykonania paktu Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 r.
Na początku białoruskie polityczno-organizacyjne poczynania były pozbawione czynnika scalającego je w jedyną nadającą atrybuty państwowości całość, jaką widziano w narodowych organach administracji ogólnej. A te od pierwszych dni okupacji znalazły się całkowicie w ręku miejscowych Polaków dążących do utrzymania własnego stanu posiadania i tą drogą kontynuowania ciągłości państwowości polskiej na kresach.
Impulsem do obwołania aparatu zarządzania cywilnego, kadrowo białoruskiego, na obszarze utworzonego Generalnego Komisariatu Białorusi, stał się dekret Hitlera z dnia 17 lipca 1941 r. sankcjonujący zastępowanie tymczasowej administracji wojskowej przez instytucje cywilne.
Odtąd pod hasłem "Białoruś dla Białorusinów" - mającego wprawdzie odleglejszą przeszłość, bowiem już w akcie proklamującym powstanie państwa białoruskiego, uchwalonym na wszechbiałoruskim kongresie dnia 25 marca 1918 roku, zapowiedziane było zerwanie wszelkich związków z Polską na zawsze - przystąpiono najhaniebniej do białorutenizacji całego aparatu zarządzania na ziemiach odebranych Polsce w roku 1939.
Rozpoczęły się brutalne rugi Polaków ze wszystkich stanowisk i budzące przerażenie masowe mordy ludności polskiej. Wymienię niektóre przykłady:
- w powiecie słonimskim w ciągu miesiąca wyrzucono z pracy ponad tysiąc osób,
- w sierpniu 1941 sprowokowano rozstrzelanie vice burmistrza nowogródzkiego inż. Wincentego Smolskiego,
- jesienią 1941r. w masowej egzekucji w Stołpcach rozstrzelano 82 Polaków,
- w Malewie k/Nieświeża rozstrzelano 182 osoby, wśród których burmistrza nieświeskiego Jerzego Teluka, komendanta nieświeskiego obwodu AK pchor. Józefa Wróblewicza ps. Mirek, nauczycielkę Zofię Matlawską, dziekana nieświeskiego ks. Mieczysława Kubiaka.
W roli aranżerów krwawych szaleństw wsławili się: Iwan Kałosza, sukcesor stołka po zamordowanym burmistrzu Teluku w Nieświeżu, poszukiwany do dziś zbrodniarz wojenny (vide Życie Warszawy z dn. 5 maja 1981 r.), Dymitr Kosmanowicz, komendant policji w Nieświeżu, Iwan i Sergiusz Awdziejowie, Aleś Winnicki, Wasyl Pietrowicz, Skwarcow, i szereg anonimowych oprawców.
Zbrodniczym wynaturzeniom białoruskich siepaczy podbechtywali ich mocodawcy niemieccy, przykładem czego była o złowieszczym rozgłosie rezolucja Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy sformułowana w dokumencie pod nazwę "Polenaktion" zmierzająca do unicestwienia ludności polskiej, tego najcenniejszego czynnika niszczonej państwowości polskiej na okupowanych terenach wschodnich. Akcja polegać miała na szeroko zakrojonej deportacji na przymusowe roboty do Rzeszy i fizycznym wyniszczeiu w obozach śmierci warstwy naibardziej aktywnej. Właśnie tam podjęto zbrodniczą decyzję utworzenia na Białorusi dwóch obozów koncentracyjnych: w Kołdyczewie k/Baranowicz i w Trościańcu Małym pod Mińskiem.
Realizację tego ludobójczego przedsięwzięcia powierzono białoruskim formacjom policyjnym. Akcję eksterminacyjną wspomagały bataliony kolaborantów ukraińskich, litewskich, łotewskich, tudzież brygada niemieckich kryminalistów Dirlewangera i oddziały RONA (Ruskaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia).
Po uruchomieniu obozu w Kołdyczewie masy aresztowanych skazańców kierowano do tego kacetu. W okresach przepełnienia obozu, który jednorazowo mógł pomieścić do kilku tysięcy więźniów, aresztowanych przetrzymywano w obozie przejściowym w Zdzięciole k/Nowogródka i sukcesywnie, w miarę opróżniania obozu kołdyczewskiego przez systematycznie trwające mordy, dosyłano nowe partie skazańców. Mówię skazańców gdyż obóz nie był miejscem odbywania kary za jakieś tam przewinienie lecz miejscem zabijania. Każdy z zatrzymanych z góry był przeznaczony na stracenie i nie było wypadku zwolnienia kogokolwiek z uwięzionych. Aresztowania miały charakter łapanek, dlatego nawet osoby odwiedzające uwięzionych wtrącano do obozu. Tak właśnie między innymi wpadły w ręce oprawców obozowych Maria Lenczewska i Aleksandra Barszczewska, kiedy nieświadome mogącego nastąpić w obozie aresztowania poszły tam na poszukiwanie wcześniej potajemnie porwanego Czesława Lenczewskiego, komendanta placówki AK w Stołowiczach.
W okresie od marca 1942 do lipca 1944 roku w kołdyczewskim obozie wymordowano 22 tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, starców różnych zawodów i pochodzenia społecznego, przeważnie narodowości polskiej, w tym ponad 40 księży katolickich. Powyższe ilości pomordowanych podaję za opublikowanym w roku 1965 w Mińsku, w wydaniu książkowym, swoistego rejestru zbrodni wojennych pt. "Priestuplenija niemiecko-faszistskich okupantow w Biełarusi".
Publikacja prezentuje ustalenia sowieckich komisji specjalnych popartych wynikami ekshumacji odnalezionych w pobliżu obozu 24 dołów mogilnych o wymiarach 40 x 5 x 3 m . wypełnionych zwałami nagich i półnagich zwłok ze skrępowanymi do tyłu rękami: jeden, z przeszło tysiącem zwłok. na terenie samego obozu, 15 dołów w uroczysku Łozy odległym od obozu o około 2 km i 8 dołów w brzeźniaku Arabowszczyzna także oddalonego od obozu o około 2 km .
Podczas ekshumacji pomordowanych, jesienią 1944 roku, przez sowieckie komisje sądowo-dochodzeniowe, miejscowej ludności wolno było przenosić zwłoki swoich najbliższych na istniejące cmentarze grzebalne, co też, niektórzy i uczynili. Wstrząsającą, relację o tej na zawsze bolesnej czynności podała Maria Lichutowa z domu Oleńska, była mieszkanka Okołowa: "przez parę dni poszukiwałam moich najbliższych w rozkopanych, wiejących trupią wonią, dołach mogilnych. W jednym z nich, znajdującym się na terenie samego obozu kołdyczewskiego, odnalazłam i wydobyłam zwłoki moich rodziców Adama i Anny Oleńskich, siostry Wiktorii Łotyszonek z domu Oleńskiej z przyciśniętym do piersi ciałkiem niemowlęcia płci żeńskiej urodzonym w obozie przed paru tygodniami, a także zwłoki wujostwa Mariana i Hipolity Popkowskich z folwarku Poruczyn, które pogrzebałam we wspólnym grobie na cmentarzu parafialnym w Horodyszczu. Na wydobytych z mogiły zwłokach nagich i półnagich, nie zauważyłam śladów od kul z broni palnej z wyjątkiem ciała wuja Mariana Popkowskiego, który miał podziurawiony serią pocisków brzuch. W grobie z którego wydobyłam, zwłoki rodziców, znajdowało się mnóstwo drewnianych pałek, którymi sądzę, ofiary były zabijane".
Wiele ekshumowanych zwłok przeniesiono na różne cmentarze parafialne.
Imienne listy osób więzionych i pomordowanych w obozie kołdyczewskim nie zachowały się - archiwum spłonęło razem z barakami obozowymi. I tylko dzięki przekazom naocznych świadków, relacjom członków rodzin osób pomordowanych i kilku ocalałym więźniom możemy wpisać na listę ofiar tej potwornej masakry
Z terenu gminy Horodyszcze aresztowano i wymordowano ponad cztery tysiące Polaków, w tym 150 z samego miasteczka Horodyszcze.
Straż obozową i wszelkie funkcje w komendzie obozu, łącznie z wydziałem śledczym pełnili Białorusini z 13 batalionu policyjnego podległego baranowickiemu SD (Sicherheitsdienst). Funkcje komendantów straży obozowej i podległej im administracji pełnili przeszkoleni w Mińsku i awansowani na lejtnantów Sergiusz Bobko, a od roku 1943 Mikołaj Kalko. Całość nadzorował niemiecki nadzorca z dwoma pomocnikami.
Więźniowie, nim śmierć im zadano, byli zmuszani do pracy przy wydobywaniu torfu na urobiskach wokół Jeziora Kołdyczewskiego, wyrobie mydła (częściowo z materiału ludzkiego), część pracowała w pracowniach szewskiej, krawieckiej, stolarskiej, garbarskiej. Podczas śledztwa, ukierunkowanego wyłącznie na wykrycie polskiego podziemia, które odbywało się w pomieszczeniach budynku więziennego, pod nadzorem szefa wydziału śledczego Diaczenki, byłego funkcjonariusza NKWD, więźniów torturowano do stanu pełnego okaleczenia lub śmierci. Torturowano częstymi apelami, pokazowymi egzekucjami, zmuszaniem do czołgania się po błocie, skakania żabką lub do "kawaleryjskiej defilady" polegającej na bieganiu na czworakach z innym więźniem na grzbiecie jako "jeźdcem". Egzekutorami tego rodzaju praktyk karnych prócz Bobki i Kalko byli dowódcy plutonów straży obozowej Aleksander Waronik, Michał Kuchta, Aleksander Leusz, Leonid Sinkiewicz, Andrzej Karalewicz.
Obóz został zlikwidowany w dniach 27, 28 czerwca 1944 r. Wymordowano wówczas ostatnich więźniów a baraki podpalono. Białoruska straż obozowa, wraz ze swymi rodzinami ewakuowała się z Niemcami na Zachód, poszerzając po drodze przez Warszawę krąg okrucieństw udziałem w tłumieniu Powstania Warszawskiego. Niektórzy wystraszeni wizją kary za popełnione zbrodnie szukali w Polsce ukrycia pod zmienionymi nazwiskami. Nie we wszystkich przypadkach sposoby te były skuteczne. W latach pięćdziesiątych na terenie Polski ujęto Sergiusza Bobkę ukrywającego się pod nazwiskiem Stefan Bukowski, Aleksandra Leusza jako Józefa Suchockiego i Aleksandra Waronika.
W grudniu 1957 roku wszyscy trzej zostali skazani przez wojewódzki sąd we Wrocławiu - chociaż właściwym ze względu na miejsce popełnienia przestępstwa byłby sąd republiki białoruskiej - na karę śmierci, której nie wykonano. Zbrodniarzy nawet nie wydalono z Polski i nie wiedzieć dlaczego przyznano im prawa obywatelskie PRL. Pikanterii szczególnej dla przewodu sądowego koldyczewskich zbrodniarzy dodawał znamienny fakt, iż jeden z oprawców korzystał z partyjnego immunitetu PZPR, nie był więc aresztowany i przed sądem występował z wolnej stopy. Do dziś zbrodniarze ci, z wyjątkiem zmarłego Waronika, żyją w Polsce: Bobo we Wrocławiu, Lesz w Szczytnie.
Nieliczni wybrali powrót do ZSRR w nadziei na możliwość skutecznego ukrycia się we własnym kraju. Zawiedli się. W roku 1961 zostali wytropieni i ujęci przez sowieckie siły bezpieczeństwa Mikołaj Kalko, Michał Kuchta, Andrzej Karalewicz i Leonid Sinkiewicz. Wojskowy Trybunał Białoruskiego Okręgu Wojskowego w Baranowiczach, na procesie jawnym, szeroko komentowanym w tamtejszej prasie, skazał w dniu 14 marca 1962 roku wszystkich czterech na karę śmierci i wyrok wykonano. W ręce NKWD dostał się także niemiecki nadzorca obozu Fritz J ? rn. Jako jeniec przebywał w obozie w Kursku, tam rozszyfrowany, sądzony i powieszony.
Kołdyczewskie cmentarzysko, krwawa kainowska plama na zbiorowym sumeniu Białorusinów omamionych szaleńczą wizja wywalczenia u boku Niemców samodzielnego państwa białoruskiego zostaje w straszliwym stanie opuszczenia. Zbiorowe mogiły są bezczeszczone przez "nieznanych sprawców", wokół rozgrzebywanych kopców mogilnych poniewierają się resztki szkieletów ludzkich, a petycje miejscowych Polaków do białoruskich władz wojewódzkich w Baranowiczach o objęcie tych miejsc ochroną nie odnoszą skutku. Kwestię tę w listopadzie 1993 roku bezskutecznie poruszał Józef Lichuta z Mińska, na łamach grodzieńskiego tygodnika "Głoś znad Niemna".
Nietknięta zachowała się tylko jedna z 24 mogił zbiorowych, ta mianowicie, która znajduje się na placu byłego obozu w otoczeniu kilku domów mieszkalnych, nad którą wznosi się monument przedstawiający postać matki boleściwej z napisem w języku rosyjskim: "W tym miejscu i w okolicy pogrzebano 22 tysiące sowieckich patriotów zamordowanych przez niemiecko-faszystowskich grabieżców w latach 1942-1944".
Jest to szyderstwo i fałsz historyczny o wyrafinowanym cynizmie, gdzie pomordowanych Polaków, obywateli polskich nazywa się "sowieckimi patriotami", natomiast pomija się milczeniem właściwych zabijaków, którzy na równi z popełnioną zbrodnią, nieśli hańbę swej nacji.
We wsi Kołdyczewo, położonej naprzeciwko majątku Kołdyczewo, a ciągnącej się po obu stronach szosy wiodącej z Baranowicz do Nowogródka, tuż przy uliczce skręcającej do odległego o 1,5 km majątku - obozu, znajdują się dwie płyty kamienne nazywane przez miejscową ludność pomnikiem kołdyczewskim. Na jednej z nich napis w języku białoruskim głosi:
"Przechodniu zatrzymaj się!
W tym miejscu w latach wielkiej wojny Ojczyźnianej był Kołdyczewski obóz śmierci. 22 tysiące pokój miłujących ludzi poniosło śmierć z rąk hitlerowskich katów";
Na drugiej inskrypcja wierszowana:
"Gdy wam powiedzą, że popiół
milczy, nie wierzcie.
Nie wierzcie,
że pod waszymi stopami oniemiały żwir.
Słuchajcie nakazu
z ofiary naszego życia i śmierci
Szanujcie pokój i strzeżcie Go."
Niezorientowany przechodzeń tak właśnie może odebrać cytowane inskrypcje. Nie zmienia to faktu, że ludobójcza rzeź w obozie Kołdyczewskim została dokonana rękami opętanych szałem etnicznej nienawiści białoruskich nacjonalistów pozostających na usługach hitlerowskiego aparatu terroru. Wulgarne zafałszowanie nagrobnych inskrypcji w Kołdyczewie oraz rujnacja grobów pomordowanych ludzi zmierza ku gruntownemu zadeptywaniu prawdy o wielkim na tej ziemi mordzie Polaków Kresowych, obywateli polskich. To straszne dziedzictwo kainowskiego mordu i etnicznej nienawiści wciąż pozostaje świeże bólem rozpaczy.
Wiktor Noskowski
Zamiast komentarza
Dzień Pamięci
Niedziela 26 czerwca stała się dla nas dniem wyjątkowym, który na długo zostanie w pamięci wielu ludzi. W tym dniu odbyły się uroczystości żałobne, poświęcone rocznicy zagłady więźniów Obozu Śmierci w Kołdyczewie. Wzruszająca była ta impreza. Możliwie pierwszy raz w życiu zebrali się na tych grobach ludzie różnych narodowości i wyznań. Zebrali się Białorusini, Żydzi i Polacy, żeby wspólnie uczcić pamięć zamordowanych. Zebrali się kapłani trzech wyznań: judaizmu, prawosławia i katolicyzmu - aby razem modlić się o to żeby te straszne rzeczy nie powtórzyły się.
W mogiłach koło Kołdyczewa leży dużo Polaków: mieszkańcy okolic, księża, oraz prawie cała Baranowicka AK. Z relacji świadków wiemy, że znajdujący się w tym obozie więźniowie (być może ostatnie grupy) zginęli zamordowani w bestialski sposób: "Część z nich zepchnięto do głębokich dołów. Utworzyła się w ten sposób dolna warstwa, następnie górną warstwę więźniów oblano żrącym płynem i całość zasypano. Ci u spodu podusili się, na górze zaś ulegli spaleniu. Narzucona na ciała ziemia falowała na całej swej powierzchni. Skazańcy mieli ręce powiązane drutem..."
Koło pomnika na jednej z takich zbiorowych mogił (w samym Kołdyczewie) rozpoczęły się uroczystości. Na początku zapalono liczne świece i znicze, oraz złożono wieńce i kwiaty. Potem były przemówienia władz rejonu, ambasadorów Polski i Izraela, przedstawicieli organizacji społecznych, byłych więźniów. Po przemówieniach głos zabrali duchowni: pop i rabin przeczytali modlitwy za zmarłych, a ksiądz odprawił Mszę Świętą. Dalej autokarami i samochodami uczestnicy obchodów przenieśli się do lasu koło Pogorzelca. Tu na zbiorowej mogile była poświęcona pamiątkowa tablica, którą członkowie "Klubu Polskiego" z Baranowicz ufundowali swoim rodakom, zamordowanym w Kołdyczewie. Znowu przemówienia, modlitwy, śpiewy religijne, wianki, płonące znicze. Byliśmy również na dwóch zbiorowych mogiłach w Horodyszczu. Fizycznie niemożliwe było odwiedzić wszystkie mogiły, ale wiem, że ludzie z okolicznych wsi uporządkowali i inne groby, których jest dużo w okolicy. Mimo upału nikt nie był zmęczony - zbyt wielkie było wzruszenie. Słyszałem dużo słów podziękowania organizatorom. Jesteśmy dumni, że organizatorem tej imprezy był "Klub Polski". I choć ponieśliśmy znaczne koszty, jednak niezmiernie większy ślad został w sercach ludzkich. Nasze Stowarzyszenie zawsze dbało o groby rodaków, więc prosimy ludzi, którym ta sprawa nie jest obojętna, o kontaktowanie się z nami. Może wspólnymi siłami da się zrobić więcej. Bo tylko ten naród ma prawo istnieć, który pamięta o grobach swoich przodków.Piotr Kodłyczewski. ("Polskie Słowo z Baranowicz, 4/1994 r.)