|
Lida i Ziemia Lidzka we wspomnieniach Ignacego Domeyki
W związku z otwarciem w Krupowie pod Lida niewielkiego muzeum poświęconego Ignacemu Domeyce oraz odsłonięciem kamienia pamiątkowego w dawnych dobrach jego wuja, w Zapolu, pragnęlibyśmy dzisiaj zaprezentować naszym czytelnikom wybrane fragmenty pamiętników, tego wybitnego naukowca i patrioty, pochodzącego z Nowogródczyzny.
Pamiętniki Ignacego Domęyki, zatytułowane "Moje podróże. Pamiętniki wy gn ańca. " , opublikowane zostały przez wrocławskie Ossolineum w 1961 r. W 1 tomie tych wspomnień, obejmujących łącznie wydarzenia z życia Domeyki z lat 1830/1831-1888, znalazł się opis powstania listopadowego w powiecie lidzkim. W tych wypadkach powstańczych Domeyko brał aktywny udział, pełniąc między innymi funkcję emisariusza powstańczego na początku wypadków 1830 r. Będąc dokładnym obserwatorem wydarzeń z okresu powstania, pozostawił ich opis w swoich pamiętnikach.
Listopad 1830 r. zastał "najlepszego w Litwie ekonoma " , jak nazywano Domeykę w podlidzkim majątku jego wuja, w Zapolu.Tu też zaczęła się jego kariera jako działacza i żołnierza powstania, ale oddajmy głos jemu samemu.
"Początek podróży moich z Zapola po świecie 1831- 1832 " .
"Było to roku 1830, a dwudziestego dziewiątego mego życia, że zaświeciła pognębionemu narodowi naszemu nadzieja oswobodzenia się i powrotu do niepodległego życia. W nocy 29 listopada garstka młodzieży dala hasło do boju, a już na nowy rok 1831 mieliśmy wojska do 30 tysięcy i Rząd Narodowy. Roztoczył skrzydła orzeł biały na czerwonych chorągwiach przed kolumną Zygmunta, poruszyły się w grobach popioły Batorego, Jana III, Czarnieckich, Żółkiewskich, Kościuszki.
Błyskawicą przeleciała wieść znad Wisły do Niemna i Dniestru po Dniepr i Dźwinę i zapaliła do boju Litwę nasząi Żmujdź. Nie przeszło święto Bożego Narodzenia tak spokojnie, na zabawie i wylaniu się rodzinnym, jak bywało od dwudziestu lat od napoleońskiej wojny. Schadzała się nocami młodzież w Wilnie i po mniejszych miastach, zjeżdżali się na narady starzy i młodzi patrioci; zapaleńcy już zbierali broń, lali kule, gotowali konie na partyzantkę, a tymczasem ciągnęły pod naszym okiem coraz liczniejsze oddziały piechoty i jazdy z Rosji na Warszawę; pułki z wojskowych osad i gwardia cesarska.
Zima była sroga; biegały złe i dobre wieści. Komunikacja znad Wisły stawały się coraz trudniejsze. Ogarniały na przemian trwoga, to nadzieja; nieczynność z każdym dniem zdawała się coraz bardziej występną, niepokoiła sumienie. Zaledwo topnieć poczęły śniegi, gruchnęła wieść o grochowskiej bitwie, wraz potem o Stoczku, a z zaraniem wiosny o zwycięstwie pod Dębem Wielkim.
Dziejopisom zostawuję opowiedzieć, jakie to było wstrząśnięcie umysłów na Litwie pod koniec marca i przez cały kwiecień; jak się utworzyła komisja czy rząd patriotyczny tajny w Wilnie, jak się natychmiast organizować poczynały powstania w powiatach należących do guberni wileńskiej i na Wołyniu; jak stanęli do wyjścia na partyzantkę akademicy wileńscy, ja się zamknę w moim dzienniczku z przypomnieniem tego, na co patrzyłem.
Nasza gubernia grodzieńska przez cały kwiecień nie była poruszoną; toczyły się tylko narady i robiono przygotowania. Był gościem u nas wielki książę Konstanty z żoną, księżną łowicką (Joanna z Grudzińskich, morganatyczna żona w. ks. Konstantego - przyp. red.) i niemałym oddziałem wojska; były garnizony po powiatowych miastach i podwajała się czujność policyjna, a co dzień to nowe roty i szwadrony armii rosyjskich nadciągały zza Dniepru.
Powiat lidzki, wktórym mieszkałem był jeszcze niedołężniejszym może natenczas od innych. Niecierpliwość mię brała: z dnia na dzień trudniejsze położenie; wiadomości dochodzące zza Narwy i Bugu coraz to pomyślniejsze i gorętsze; wstyd brat i hańba, a o rachubie i rozwadze ani myśleć. (...) "
W takie to dni Ignacy Domeyko podróżował do Grodna, by spotkać się z lokalnymi zwolennikami powstania, a następnie brał udział w zebraniach patriotycznych na terenie powiatu lidzkiego.
"Nietrudno przypomnieć, ale nie łatwo opisać, co się to w duszy działo, kiedym powrócił do Zapola, jak w niej wrzała rządzą iść czym prędzej na partyzantkę, przyłączyć się do jakiego powstania lub zaciągnąć do pierwszego jakiego pułku czy szwadronu narodowego, których się od dnia do dnia spodziewano. Jeździłem konno do bliższych sąsiadów, do małego zaścianka, do miasteczka, szukając ochotników; nigdzie na nich nie brakło, ale "czekać, to jeszcze nie czas, obaczymy" było pospolicie odpowiedzią. Tymczasem co dzień nowe pogłoski dochodziły o zwycięstwach, poświęceniu się, odwadze naszego żołnierza w Królestwie; już i na Litwie nich się rozszerzał; rzeź w Oszmianie i odwet na Czerkiesach Matuszewicza, akademicy biją się w Rudnic-kiej Puszczy, powstania na Żmujdzi, Francuzi jakoby w broń i pomoc od Anglików zapewniona. Maj upływał w próżnym oczekiwaniu. Nie pocieszały mię zieleniejące runie, lipy rozkwitłe, drzewo do zbudo wania domu, świeżo przygotowane; rdzewiała szabla w kącie, na strzelanie do mety marnowałem proch i kule.
W takim stanie coraz trudniejszym do wytrzymania znalazł mię przybyły do mnie w gościnę mój krewny Puttkamer (maż Maryli), rozmawialiśmy z nim o tym, jak wyjść z owej bezczynności, kiedy - widzę - zjeżdża przed ganek bryczka kryta, z której wysiadają dwaj młodzi podróżni, jakby z dalekich stron, rozpytują się u służącego, czy jestem w domu, czy nie ma kogo z przyjezdnych i czy mogą ze mną sam na sam rozmówić się. Wychodzę i poznaję mego wileńskiego kolegę, Konstantego Zaleskiego, a z nim był znajomy mi tylko z widzenia Niepokojczycki. Jechali z Puszczy Białowieskiej, wraz po batalii pod Hajnowszczyzną, wysłani od generała Chłapowskiego z rozkazem, aby o jego wejściu na Litwę ostrzegli powstańców wileńskich i innych, gdzie ich nie bądź napotkają; mieli też polecenie ogólne do naczelników powstania, aby starali się łączyć z korpusem tego generała, ku czemu wiadoma była Zaleskiemu droga, którą Chłapowski miał iść, kierując się ku Wilnowi. (...)"
Wyjechał więc Ignacy Domeyko na spotkanie z gen. Chłapowskim, idącym od strony Słonimia na Lidę. Okazało się jednak, że wojska polskie nadciągały od strony Świsłoczy.
" Wracam tedy ku Zdzięciolowi, na moment zatrzymuję się u stryja, z którym i ze stryjenką żegnam się na zawsze; spieszę przez Bielicę do R adziwoniszek i stamtąd gościńcem ku Żołudkowi.
Nie ujechałem był mili, kiedym usłyszał trębaczy naszych ułanów i widzę z daleka chorągiewki nasze białe z amarantem. Było to koło godziny czwartej po południu, słońce czyste, piękny dzień wiosenny, trębacze grali pieśń "Nasz Skrzynecki mężny... "
Opodal za przednią strażą, z kilkunastu ułanów jechał nielicznym otoczony sztabem Chłapowski, odznaczający się piękną, marsową postawą; wąs zawiesisty, skromny miał na sobie mundur bez złocistych ozdób, płaszcz na ramiona zarzucony, biały orzełek (jeżeli sobie dobrze przypominam) na czapce. Obok niego jechali: senator gen. Tyszkiewicz, Loga z kanonicznym krzyżem na piersi, doktor Marcinkowski i kilku adiutantów, między którymi poznałem mego kolegę Wrotnowskiego. Ten mię z daleka poznał i przedstawił generałowi. Opowiedziałem jak najkrócej, co mi polecił powiedzieć Zaleski, oświadczyłem, że jestem gotów na usługi. "Dobrze - rzekł Chłapowski - czeka m na ciebie jutro jak najraniej w Lidzie" ; przemówili też do mnie kilka słów Loga, Marcinkowski i pojechali za generałem. (...) "
"Wróciłem późno wieczorem do Zapola, a nazajutrz (była to niedziela) rano przybyłem do Lidy. Już było po zwarciu się naszego korpusu z garnizonem lidzkim, który prawie bez wystrzału poddał się, do 180 żołnierzy piechoty liczący. Jeden oficer, Litwin Michałowski, i kilkunastu żołnierzy z tego garnizonu, też Litwinów, przyłączyło się do ko r pusu Chłapowskiego; broń i amunicja poszły na korzyść i użytek dla naszych nowozaciężnych powstańców, a więźniów na wolność puszczono, bo nie było sposobu ich zatrzymać, żywić i wozić za sobą.
Generała Chłapowskiego, gen. Tyszkiewicza i liczny orszak oficerów ugościł porządnym śniadaniem w Lidzie marszałek powiatowy Ważyński (Porfiry Ważyński, oficer napoleoński, organizator powstania w Oszmianie, wywieziony w głąb Rosji, tamże zmarł - przyp. red.): było pod dostatkiem wina i patriotycznych uniesień. Tu poznałem lepiej Generała i dłużej z nim rozmawiałem. Generał w całej sile wieku, średniej urody, łączył w sobie powagę i ujęcie polskiego obywatela i nieco surowości charakteru z naturalną, niewymuszoną grzecznością, mianowicie w obejściu się z przybywającymi do niego patriotami, mało mówiący, wysłuchał każdego przyzwoicie; zalecał obywatelom poświęcenie się, ostrożność, niemarnowanie sił. Nie ogłaszał proklamacji ani (nie) wywoływał byle jakiego ruchu. W przejściu przez zajęty Rosjanami kraj, wiedząc, że za nim goni nieprzyjaciel, nie narażał na jego zemstę spokojnych mieszkańców; z wojskowymi był surowszy, zalecał karność, porządek, okazywał się raczej smutnym niż wesołym ale pospolicie wszystkich ujmował swoim obejściem się. Tu miałem też sposobność zawiązać przyjaźń z kanonikiem Logą i lekarzem Marcinkowskim. Uczony, odważny, gorliwy patriota i bardzo miłego charakteru, Loga był popularny i wywierał dobry wpływ na tak wojskowych starej służby oficerów, jak i przybywających do służby ochotników i zalecał im wiarę i miłość, a lubił szczerze nas Litwinów. Toż i Marcinkowski był dla nas wielce uprzejmy i pożyteczny, ułatwiał przystęp do Generała powstańcom, pomagał surowszą radą zachętą i nauką.
Śpiewano w kościołach "Te Deum " , było niemałe ze wszystkich stron zbiegowisko ludu, nikogo nie prześladowano, znany nawet z uczciwości strapczy (prokurator powiatów ) w carskiej Rosji - przyp. red.) chodził bezpiecznie po mieście.
Pobyt Chłapowskiego w Lidzie był zbyt krótki, aby mógł wywołać powstanie; tegoż dnia po południu koło godziny czwartej lub piątej wyszedł cały jego korpus z Lidy gościńcem wileńskim do Żyrmun, mnie zaś pozwolił generał pobiec jeszcze na krótko o milę stąd do domu. Wiedziałem, że go dogonię nazajutrz rano między Żyrmunami a Werenowem.
Po raz ostatni o zmroku powróciłem do Zapola i tegoż wieczora powiedziałem moim trzem służącym, że są wolni, a jeżeli mają chęć i ochotę, niech jadą ze mną jutro o wschodzie słońca do powstania. Łukasz i Grzegorz wnet oświadczyli, że idą ze mną; Wincenty był chory na febrę, musiałem go zostawić w domu, bo i ekonom był jeszcze nie powrócił z podróży do Puszczy Rudnickiej.
Jaka to była moja ostatnia noc w Zapolu, to tylko Panu Bogu wiadomo. Uporządkowałem naprędce regestra gospodarskie i papiery; książki na górę pod dach zaniesiono. Zdrzemałem się na chwilę. "
Ignacy Domeyko dołączył do oddziałów gen. Dezyderego Chłapowskiego. Wraz z nim wziął udział w tragicznej bitwie pod Wilnem oraz w całej kampanii litewskiej i żmudzkiej. Do Zapola nigdy już nie powrócił. Po upadku powstania listopadowego na Litwie udał się na emigrację przez Prusy i Francję do Chile. Tam też zyskał swoją światową sławę. Po wielu latach, pamięć o nim została przywrócona również na Ziemi Lidzkiej.
Przygotował RK