|
Szubienica w Lidzie
Do 1939 r., w szkole powszechnej Nr 5 koło zamku, w Lidzie, pracował jako nauczyciel młody człowiek - Jerzy Bakłażec. Gdy wybuchła wojna, podobnie jak większość lidzkiej młodzieży zaangażował się w polskim ruchu oporu. W 1943 r., wraz z późniejszym, słynnym dowódcą AK, Czesławem Zajączkowskim „Ragnerem”, jako jeden z pierwszych udał się do lasu, by w okolicach Falkowicz organizować oddział partyzancki. W 1944 r. oddział ten rozrósł się i stał się IV batalionem 77 p. piech. AK Nowogródzkiego Okręgu. Jerzy Bakłażec awansował do stopnia dowódcy V kompanii zmotoryzowanej tego batalionu.
Tragicznego lata 1944 r., IV batalion został rozproszony przez bolszewików. Stało się to w trakcie marszu na Wilno. Ppor. Jerzy Bakłażec, pseudonim „Pazurkiewicz”, wraz ze swoim dowódcą, „Ragnerem” powrócili na teren Ziemi Lidzkiej, by kontynuować walkę, tym razem przed nowym okupantem. Chodziło głównie o obronę sterroryzowanych przez sowietów polskich wsi, dlatego też nowa władza nie miała spokoju całymi dniami i nocami.
Niestety, nawet najwaleczniejsze polskie oddziały partyzanckie nie były w stanie powstrzymać przeważających sił bolszewickich, nie przebierających w środkach, byle tylko spacyfikować teren i zmusić do uległości krnąbrnych Polaków. W grudniu 1944 r. poległ pod Niecieczą dowódca IV Batalionu, ppor. „Ragner”. Niedługo potem, na przełomie 1944 i 1945. r. NKWD wpadło na trop „Pazurkiewicza”. Został okrążony w domu teściów, w Filukowiczach koło Taboły. Usiłował bronić się, jednakże ze względu na bezpieczeństwo własnej rodziny, zwłaszcza że w domu przebywała wtedy jego żona wraz z dzieckiem, zaniechał tego.
Przewieziono go do Lidy i umieszczono w tamtejszym więzieniu. Poddawano go tu potwornym torturom. Funkcjonariusze NKWD robili wszystko, by wymusić na nim zeznania o kolegach i siatce konspiracyjnej AK na Ziemi Lidzkiej. Nie zdradził nikogo. Sąd był krótki. Wyrok - kara śmierci przez powieszenie.
Był dzień 2 lutego 1945 r. Sowieci uczynili wszystko, by lidzianie dowiedzieli się o kaźni i byli obecni na niej. Miała mieć ona efekt propagandowy - bolszewicy chcieli złamać opór lidzkich Polaków którzy mieli zrozumieć, kto jest teraz panem i nowym gospodarzem na Ziemi Lidzkiej. Szubienica została postawiona prawie w samym centrum miasta - na skrzyżowaniu ulic 3-go Maja i Ks. Falkowskiego (obecne ulice Łomonosowa i Leninskaja). Mieszkańcy Lidy od rana zbierali się w pobliżu szubienicy. O godzinie dziesiątej pojawili się NKWD-ziści z psami, którzy otoczyli cały teren. Przybyło również wielu żołnierzy i milicjantów. Ogółem, zgromadziło się blisko 1500 osób. Ludzie wiedzieli, że w tłumie znajdują się agenci NKWD, dlatego też przykładając palec do ust, zwracali uwagę znajomym, by milczeli. O godzinie jedenastej, pod szubienicę podjechała ciężarówka. Stał na niej w otoczeniu funkcjonariuszy NKWD Jerzy Bakłażec. Był w swoim polskim mundurze, bez czapki. Zmarnowana twarz, zsiniała dodatkowo od mrozu. Samochód podjechał pod samą szubienicę. Wszedł na niego sędzia wojskowy i odczytał wyrok. W tym czasie kaci trzymali pod ręce oskarżonego. Władze sowieckie zarzucały „Pazurkiewiczowi” współpracę z Niemcami i walkę przeciwko nowej władzy. Zarzucanie Bakłażcowi działalności agenturalnej było oczywistym kłamstwem. Po odczytaniu wyroku, gdy zaczęto mu zakładać na szyję sznur, spojrzał z pogardą na katów, wyprężył się i krzyknął: „Niech żyje Polska!”. Słowa „Polska” już nie dokończył. Jeden z katów uderzył go w twarz, a drugi wybił stołek, na którym stał „Pazurkiewicz”. Jerzy Bakłażec zawisł na szubienicy. Ludzie bezsilnie płakali, żegnali się i szeptali słowa modlitwy. Stało się to równo 50 lat temu, w dniu 2 lutego 1945 r., w święto Matki Boskiej Gromnicznej.
Po pewnym czasie NKWD-ziści odeszli, pozostawiając jednego strażnika. Ludzie podeszli bliżej szubienicy. Był wśród nich jeden z żołnierzy „Pazurkiewicza”, kapral Jan Szurmiej – „Struś”. Dłonią objął but swojego dowódcy. Tak samo pożegnali się z nim inni jego podkomendni, którzy wiedząc o kaźni swojego dowódcy, przyszli pożegnać się. Jerzy Bakłażec z pewnością widział ich w tłumie, stojąc na ciężarówce pod szubienicą. Oprócz „Niech żyje Pol...” nie mógł nic im powiedzieć na pożegnanie.
Nocą, sowieci zdjęli z ciała ofiary buty. Szubienica wraz z ciałem „Pazurkiewicza” stała w centrum Lidy przez trzy dni. Potem, zdjęto go, a zwłoki spalono. Gdzie zakopano szczątki Jerzego Bakłażca, nie wiadomo do dzisiaj. Obawiam się, że już nigdy tego nie dowiemy się. Mimo, że nie znamy grobu naszego krajana, pozostaje on w naszych sercach i pamięci.
Lidzianin, Mieczysław Pujdak, w czasie wojny również żołnierz AK, noszący pseudonim „Krak”, poświęcił ppor. Jerzemu Bakłażcowi „Pazurkiewiczowi” jeden ze swoich wierszy:
Pokazano Go jeszcze ludowi przed kaźnią,
Pokazano Go miastu, znajomym ulicom,
Gdy wstępował na deski odważnie,
Wtedy patrzy na sznur szubienicy.Widział w gruzach, rozwalone domy,
Widział ludzi w smutku pogrążonych.
Jak bandytę żołnierza sądzono,
Lecz jak Polak postanowi skonać.Nie drgnął, czując, jak powróz oplata
Szyję, która nigdy się nie zgięła
Przed najeźdźcą i wykrzyknął światu
Słowa: "Jeszcze Polska nie zginęła!"Zakołysał się trup Bohatera,
Który nie legł w otwartej potyczce,
Lecz podstępnie schwytany umiera
Nad deskami zwykłej szubienicy.Przygotował: Aleksander Siemionow
Stracenie „Pazurkiewicza”
(Wspomnienie pani Łucji Boboryk)
Był to luty, Gromnica, czwartek - dzień targowy w Lidzie. Mama wraz z sąsiadem pojechała
do Lidy sprzedać cielaka. Przyjeżdżają do miasta, a tu ulice pełne sowietów, łapunów, jak ich u nas nazywali.
Nie pozwolili im dojechać do rynku. Mama zsiadła z sań i pomyślała, że albo odbiorą cielaka, albo zabiorą konia. Nie wiadomo co się dzieje. Kazano im iść na rynek. Przychodzi mama z sąsiadem na rynek, a tu moc ludu i taka cisza. Nikt nie rozmawia i nic się nie sprzedaje. Jedna kobieta powiedziała po polsku „Będą wieszać naszych partyzantów”. Patrzy mama, a dalej szubienica stoi, niejedna, a trzy. Zaraz też podjechał wielki czarny samochód i przywiózł trzech chłopców. Wszyscy młodzi, wygoleni, czyściutcy. NKWD-ziści gadali, każdy co chciał. Mówili, że ten „Pazurkiewiez” dużo szkody dla Sowietów zrobił i dlatego musi być powieszony. Ludzie milczeli, kobiety płakały, mężczyźni palili, kto co miał, wszyscy patrzyli w ziemię. A na samochodzie-platformie stało trzech młodych mężczyzn. Dwóch jednak NKWD-ziści zabrali, został tylko „Pazurkiewicz”. Miał związane z tyłu ręce. Odczytali wyrok, że został skazany na powieszenie. Włożyli linę na szyję i powiedzieli, że może powiedzieć ostatnie zdanie. I ten bardzo ładny, przystojny mężczyzna, mający 24-25 lat, krzyknął nie więcej jak: „Niech żyje Polska i Umieram za nią!” Maszyna ruszyła, a on zawisł. Widok był straszny.
Dla wielu to było, jak ukrzyżowanie Pana Jezusa. Biedny, miał ciężką śmierć, bo długo męczył się, nie od razu skonał. Kręcił się w kółko, nogi to podkurczał, to wyprostowywał. Miał czyściutkie skarpetki, bielutki sweterek. Czy to tylko jej się tak zdawało, że tak długo żył. Kilka razy zamykała oczy, modliła się, a on ciągle żył i żył... Gdy skonał, rozkazano wszystkim się rozejść.
Mama wróciła do domu bardzo zdenerwowana. Cały dzień płakała i opowiadała mi, nie mogła zapomnieć o tym strasznym dniu do końca życia. Sama pamiętam każdy szczegół jej opowiadania, jakbym sama tam była.
Tej samej nocy powieszono dziesięciu sowietów (tak mówili ludzie) i na każdym pozostawiono taki napis „Za Pazurkiewicza. Jeżeli będziecie wieszać naszych, to za jednego naszego będzie zawsze dziesięciu waszych. Nas jest więcej. Nie będą sowieci wieszać Polaków, jak Niemcy Żydów”. Chociaż na rynku mówiono, że w następny czwartek będą wieszać drugiego, a w kólejny trzeciego, to jednak „Pazurkiewicz” był jedynym, którego sowieci stracili publicznie w Lidzie.
Oprać. A. Kołyszko