|
Dni pamięci w Lidzie
8 maja tego roku minęło 51 lat od dnia masowej egzekucji za koszarami 77 pułku piechoty w Lidzie. 8 maja 1942 roku hitlerowcy rozstrzelali ponad 7000 lidzkich Żydów, spędzonych do lasu Zosin z getta.
W momencie zajęcia Lidy przez Niemców w 1941 r., mieszkało tutaj ok. 9000 osób narodowości żydowskiej. Oto, jak wspomina ten okres jeden z nielicznych, ocalałych mieszkańców lidzkiego getta, pan Ilia Wileński, żołnierz Września 1939 r., obecnie żyjący w Lidzie:
Na początku nie było getta. Były dzielnice, na przykład na jednej ulicy byli tylko Żydzi, a Polacy musieli się przenieść na drugą ulicę. Na Piaskach, gdzie żyłem - teraz ul. Kommunisticzeskaja - z prawej strony ulicy, prowadzącej do Warszawy, byli Żydzi, a z lewej Polacy. Tak było do czasu masowej egzekucji, 8 maja 1942 r., kiedy to wszystkich zabili i zostawili tylko resztkę. Przedtem każdego dnia też kogoś zabijano: to pięć osób, to dziewięć, to piętnaście /.../
8 maja 1942 r. nie wyszedłem na selekcję. Czułem instyktownie, że będzie coś złego. Szkoda mi było tylko rodziny. Wiedziałem, że mogę uratować tylko matkę i siostrę, ale miałem w Lidzie jeszcze wielu dalszych krewnych: ciotki, siostry cioteczne. Ja uratowałem się, oni wszyscy zginęli. Uratowałem się, bo byłem sam. Gdybym był z matką, to zginąłbym - ona by mnie nie wypuściła...
Inny z ocalałych, pan Jakub Dwilański, żyjący również obecnie w Lidzie, absolwent Gimnazjum Handlowego o.o. Pijarów, żył w tym czasie na terenie głównego getta:
Getto znajdowało się na dwóch uliczkach, tam gdzie teraz jest ul. Frunze. Wtedy były to dwie maleńkie uliczki, prowadzące do rzeczki - Postowska i Chłodna. Znajdowały się tam maleńkie domki i tam właśnie było getto. Teraz tam są zbudowane nowe domy, zupełnie nowa dzielnica.
Pan Dwilański zbiegł z getta na kilka dni przed egzekucją, natomiast pozostały w Lidzie Ilia Wileński, jest żyjącym świadkiem tego co stało się 8 maja 1942 r.
Później, gdy nadszedł czas likwidacji Żydów, Niemcy przygotowali 7 maja 1942 r. doły za koszarami 77 pułku, w lasku. Nikt o tym nie wiedział. W nocy okrążyli dzielnice. Była selekcja: jeden szedł na życie, drugi na śmierć. Ze wszystkich tych dzielnic oddzielili 1500 osób, a ponad 7000 położyli do tych dołów. Żywych pognano do getta na Postowską.
Gdy rozstrzeliwano Żydów w Woronowie, Iwiu, Szczuczynie, to zostawiono tam np. z 1000 osób - 200. Te miasta zrobiono "judenrein" - oczyszczone z Żydów. Tych ocalałych przypędzono do Lidy. Zrobiło się wtedy 4000 Żydów w Lidzie. Kto mógł wyrwać się, uciekał. W getcie żyliśmy, jak kto mógł, ale było strasznie, nie daj Boże. To byli ludzie osądzeni na śmierć...
Ich los dopełnił się 23 września 1943 r. Getto zostało w nocy otoczone, a jego mieszkańcy zapędzeni do wagonów towarowych i wywiezieni do obozu koncentracyjnego na Majdanku, pod Lublinem, gdzie wszyscy zginęli. O ostatniej nocy w getcie opowiada pan Dwilański, który tego dnia wrócił do getta z lasu, by zabrać swoją rodzinę:
Jak raz w te dni, Niemcy okrążyli getto, było to 23 września 1943 r. Zaczęli wywozić grupami z getta. Judenrat tym rządził, chociaż ich też wygnali. Wtedy wywieźli ich na Majdanek. Wywieziono tego dnia kilka tysięcy ostatnich lidzkich Żydów. Powiedziałem do brata, żeby uciekał ze mną. Widziałem, jak gnali już wielu ludzi. Otaczali grupę po 100-250 osób i wypędzali na dworzec kolejowy, do wagonów. Wskoczyłem przez wyłamany płot pomiędzy złożone drzewo na podwórku pobliskiej fabryki. Tam schowałem się i leżałem cały dzień, do nocy, aż wyszedł księżyc. W getcie było cicho, nikogo już tam nie było...
***
W 50 lat później, w maju tego roku, do Lidy przybyła grupa tych, którzy ocaleli, by oddać hołd swoim krewnym i bliskim. Dzisiaj, w lesie Zosin stoi od niedawna pomnik, upamiętniający zamordowanych lidzkich Żydów. Umieszczono przed nim dwie tablice - jedna z tekstem hebrajskim, druga rosyjskim. Odkłamują dawną enigmatyczną tablicę, która przez wiele lat dezinformowała, że na Zosinie: "zostali zamordowani sowieccy grażdanie" - i nic więcej.
Przyjechali ze wszystkich stron świata, największa grupa z Izraela. Przebywali w Lidzie w dniach 3-17 maja b.r., a grupami opiekowała się, z ramienia nielicznej już społeczności Żydów lidzkich (jest ich bowiem ok. 30 osób), pani Tamara Koszczer-Baradacz nauczycielka ze szkoły Nr 15, położonej niedaleko koszar. Pani Tamara, gdy zaczęła organizować Zjazd lidzkich Żydów, oficjalnie wobec władz występowała jako jednoosobowy Komitet Organizacji Dni Pamięci. Władze zażądały, by zajmowała się tym jakaś organizacja, więc wcieliła się w nią pani Tamara.
W dniu upamiętniającym egzekucję, ulicami Lidy przeszedł Marsz Pamięci. Uczestnicy Zjazdu, wielu wraz z dziećmi i wnukami, wyruszyli z terenu dawnego getta i szli dokładnie tymi samymi ulicami, którymi pędzono lidzkich Żydów na miejsce egzekucji. W żałobnym mityngu, w lesie zosińskim uczestniczyli również członkowie Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej. Obecni byli także Białorusini i Rosjanie. Pod pomnikiem bólu, pani Weronika Kuryło wspominała swoje przyjaciółki - Kajlę Nachmanowicz i Mirę Szapiro, które zginęły w tym miejscu, w kwiecie młodości wraz z rodzicami.
Wśród przybyłych, był również jedyny, który ocalał podczas samej egzekucji. Ranny, wyczołgał się spod stosu ciał w nocy i ukrywał się aż do wyzwolenia. Obecnie żyje w Niemczech, w Monachium i nazywa się Arnold Arluk, jest adwokatem. Starsi mieszkańcy Lidy znają go pod nazwiskiem Abram Lewit. Grupę z Izraela organizował Chaim Basist i Sara Erlam. Wraz z nimi przybyli m. in. Zalman Yehudai, małżeństwo Kapłanów, Ignaś Feldon, małżeństwo Lapidus, profesor Iwieński.
Większość tych ludzi była w Lidzie po raz pierwszy po wojnie. Niektórzy przeżyli ten pobyt bardzo mocno - czasami nie wytrzymywały nerwy, zwłaszcza, gdy odnajdowano w mieście rodzinne domy. Właśnie takie silne wzruszenie spotkało Natana Kinamoni, który stojąc przed rodzinnym domem, dowiedział się, że dzisiaj zamieszkuje go nieciekawe towarzystwo, a sam dom popada w ruinę. Stwierdził tylko, że lepiej byłoby, gdyby dom zginął razem z jego rodzicami. Pan Kinamoni wyjechał zdruzgotany jeszcze przed zakończeniem uroczystości. Nie wytrzymał psychicznego natężenia.
Inni odnajdowali swoich przyjaciół, tak, jak Zalman Berkowicz, który w Nowogródku spotkał się ze swoim dowódcą z partyzantki.
Miałem możność przeprowadzenia z panią Tamarą rozmowy o obecnej sytuacji, żyjących w Lidzie nielicznych Żydów. Społeczność żydowska w mieście jest nieliczna i ciągle maleje. Jeszcze w 1989 r., według oficjalnego spisu, mieszkało tutaj 128 osób, przyznających się do narodowości żydowskiej. Obecnie jest już tylko ok. 30 osób, w większości całkowicie zasymilowanych, żyjących w mieszanych małżeństwach. Ich sytuacja jest trudniejsza, niż Polaków, którzy mają kościoły, organizacje, uczą się swojego języka narodowego. Żydzi nie mają ani Gminy Wyznaniowej, ani synagogi, nawet najmniejszego domu modlitwy. Ze względu na dzieci dobrze byłoby, żeby istniał jakiś klub, w którym można byłoby się spotykać, porozmawiać, czy nauczyć dzieci i młodzież hebrajskiego. Pani Tamara ma nadzieję, że uda jej się to zorganizować. Sama pochodzi z mieszanej rodziny: jej ojciec był Żydem, matka jest Rosjanką, ale zna swoje korzenie i z domu wyniosła szacunek dla wszystkich ludzi, bez względu na narodowość. Według niej, każdy ma prawo do miłości do swojego narodu, domu i kraju, ale też powinien zrozumieć innych i pozwolić im na to samo, nawet jeśli jest to inny naród. Wśród prostych ludzi w Lidzie nie ma problemu narodowościowego. Problem zaczyna się dopiero tam, gdzie pojawiają się politycy, szafujący szowinistycznymi hasłami.Robert Kuwałek