|
Lida kraj lat dziecinnych
Lida leży 100 km na południe od Wilna. Liczy podobno teraz ok. 37 000 mieszkańców, w tym ok. 20 000 Polaków.
Najważniejszym w tym mieście zabytkiem, tak pod względem architektury, jak i rzeźby figuralnej, jest kościół parafialny p.w. Podwyższenia Krzyża Św. Zbudował go zapewne wybitny architekt wileński Jan Krzysztof Glaubitz (vel Glaubicz) w sześćdziesiątych latach XVIII w. Kościół stoi blisko zamku Giedymina, usytuowany fasadą do głównej ulicy miasta, odsunięty od niej nieco i oddzielony imponującą, murowaną o fantazyjnych ościeżach, stanowiącą dominantę murowanego ogrodzenia kościelnego cmentarza. Kościół jest późnobarokowy, orientowany, na planie podłużnym, trójnawowy i trójprzęsłowy, halowy, bez transeptu, z prezbiterium równej wysokości i szerokości z nawą główną, zakończonym łukiem segmentowym. Kościół murowany z cegieł, pokryty dachem z czerwonej, glinianej dachówki, otynkowany zewnątrz i wewnątrz, zewnątrz pobielony wapnem.
Wnętrze kościoła podzielone na 3 nawy i 3 przęsła za pomocą filarów, opilastrowanych, zwieńczonych pięknymi gzymsami, wydatnie wyskakującymi ku przodowi, tworzącymi quasi-kapitel filaru. Każdy filar dźwiga 4 półkoliste gurty (3 z nich w nawach bocznych na łuku podwyższonym), rozchodzące się w kierunkach, podtrzymujące sklepienie krzyżowe. Okna prostokątne, zamknięte półkoliście. Chór organowy wsparty na jednym łuku, parapet chóru wygina się ku przodowi linią wklęsło-wypukłą.
W kościele jest kilka ołtarzy. Wszystkie architektoniczne i murowane, pokryte barwnym stiukiem. Wszystkie ołtarze boczne bez rzeźby figuralnej. Ołtarz wielki w absydzie dwukondygnacyjny, na planie wypukło-wklęsłym, potraktowany przestrzennie, ze skośnym ustawieniem kolumn na tle pilastrów. Miedzy kolumnami o kapitelach koryncko-rokokowych, złoconych, stoją szarobiałe, drewniane posągi świętych Piotra i Pawła nadnaturalnej wielkości. Oba w kontrapoście. Szaty wzburzone, jakby porwane wichrem, jakby były z mokrej materii, łamiącej się w sztywne, geometryczne bryły, spiętrzone wulkaniczną silą, monumentalne i uroczyste.
Św. Piotr, stojący po stronie Ewangelii (tj. po lewej stronie patrząc z nawy kościoła), wyciąga lekko zgiętą lewą rękę z zawieszonymi na palcach kluczami w lewo wzwyż ku Chrystusowi na krzyżu - wykonanemu techniką rzeźby pełnej, o szaro-białej barwie, tak jak i krzyż, naturalnej wielkości, wypełniającemu wraz z krzyżem główną, środkową płaszczyznę ołtarza.
Chrystus potraktowany z idealizowanym realizmem. Jego twarz jest piękna, o klasycznych rysach, bez śladu cierpienia.
Ręce z kluczami św. Piotra odpowiada wysunięta w lewo w przód lewa noga i towarzyszy kierunkowo skręt głowy w kierunku w lewowzwyż, co powoduje nabrzmienie w szyi mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego (musculus stcrnoc-leidomastoideus). Taki ruch głowy nazwałem w innym miejscu "gestem Brutusa". Z tym gestem św. Piotr ma w sobie coś z orła, uczepionego skały górskiej.
Pendant do niego stanowi św. Paweł z mieczem, wiszącym między palcami prawej ręki, gdy w lewej trzyma otwartą księgę. Twarz ascetyczna, pociągła, o wystających kościach policzkowych. Święty zatopiony w mistycznej kontemplacji.
Górną kondygnację ołtarza zdobi para aniołków. Na gruntach sklepienia nawy głównej, na ścianie fasadowej chóru organowego i na sklepieniu prezbiterium - freski przedstawiające cykl stworzenia świata i człowieka.
Filary kościoła pokryte freskową imitacją, marmuru w żyłki o barwie białawoszarawej. Posadzka z płyt marmurowych, ułożonych w szachownicę, o kolorach na przemian szarawo-białawym i szaraworóżowawym. Ławki i konfesjonały barokowe, również okazała ambona po stronie Ewangelii. Organy XIX-wieczne w kształcie neorenesansowym o bardzo pięknym brzmieniu.
Kościół ma wybitną wartość artystyczną, tak jego architektura, jak i rzeźba figularna. Fasada, nieco późniejsza, bez-wieżowa, dwukondygnacyjna o nierównej szerokości kondygnacji, w typie fasady kościoła św. św. Piotra i Pawła w Krakowie, lecz bez nisz i posągów. Architektura tego kościoła doczekała się tylko krótkiej, lecz ważnej wzmianki, jego zaś rzeźba jest zupełnie nieznana.
Jest w Lidzie i drugi kościół, wtedy o.o. pijarów, przy tej samej, głównej, wtedy Suwalskiej ulicy. Jest to rotunda zwieńczona kopułą, z portykiem kolumnowym i dwoma portalami bocznymi na przestrzał. Jest w stylu neoklasycznym, z przełomu XVIII i XIX w. W czasie zaboru rosyjskiego zamieniony na cerkiew, w Polsce niepodległej przywrócony Kościołowi rzymskokatolickiemu.
Jest jeszcze chyba i malutka, drewniana cerkiewka prawosławna na cmentarzu grzebalnym przy przedłużeniu tej samej ulicy, już na przedmieściu. Była, może i jest, bożnica przy bocznej ulicy śródmieścia.
Do kościoła Pijarów chodziliśmy w niedzielę na gimnazjalną Mszę św. o godz. 10. Gimnazjum było ośmioklasowe, humanistyczne, im. hetmana Karola Chodkiewicza - gmach nowoczesny, ale zbudowany mądrze, bez nonsensów dzisiejszego "budowlańco-plastusizmu", luksusowo wyposażony, dar marszałka Józefa Piłsudskiego. Obok - szkoła powszechna (po dzisiejszemu podstawowa) siedmioklasowa, istny pałac, im. prezydenta Gabriela Narutowicza.
Za poprzedniego księdza prefekta w niedzielę była zbiórka w gimnazjum, skąd parami szliśmy do kościoła. Nowy katecheta zniósł to ku naszej radości - gimnazjum było odległe od kościoła
o kilometr. Odtąd mieliśmy przychodzić do kościoła bezpośrednio, kto zaś nie był, miał obowiązek sumienia powiedzieć to na najbliższej lekcji religii. Wśród tych, co opuścili Mszę, wstaje i mój najbliższy kolega (siedzieliśmy na krzesłach, każdy przy oddzielnym stoliku, na nogach, filcowe pantofle, parkiet był froterowany).
-A ty, Włodzimierzu, czemu nie byłeś na mszy? - pyta ksiądz prefekt o pucołowatej, krwistej twarzy, z głową ogoloną do skóry, przezwany więc trafnie "Pomidorem", o czym zresztą wiedział i z humorem kiedyś o tym wspomniał, żarliwy kapłan, człowiek bardzo szlachetny i inteligentny, ale o niewielkich sukcesach wychowawczych.
- Czasu nie miałem - odpowiada mój kolega, chłopak kulturalny i porządny, o zdolnościach technicznych, ale nie filologicznych (sam na przykład zbudował kajak żaglowy, na którym nauczyłem się żeglować na Niemnie). Na takie dictum wypukłe oczy krótkowidza zdają się jeszcze wypuklejsze za binoklami "Pomidora", ale on sam milczy. Speszyło to Włodzimierza, czyli Wowkę, więc próbuje tłumaczyć się, czym oczywiście pogrąża się jeszcze bardziej.
- Bo... musiałem dekorować salę na zawody pingpongowe, my z Kuncewiczem dekorowaliśmy (klasa trzęsie się od śmiechu) i... ja nie miałem czasu zawiadomić (spazmatyczny śmiech uczniów osiąga apogeum).
-To kogo ty nie miałeś czasu zawiadomić, tego Kuncewicza, czy jak jego tam? - pyta "Pomidor".
- Nie, księdza - brzmi odpowiedź łagodnym, cichym głosem (w klasie już ryk crescendo).
Szepnąłem mu wtedy: -Ty mów, że nie miałeś czasu poprosić księdza prefekta o zwolnienie ze szkolnej mszy z zamiarem pójścia na inną.
Powiedział. Na to "Pomidor":
-A, tak, to co innego. Widzisz, Włodzimierzu, ja nie wątpię, że ten wasz ping-pong to, rzecz bardzo ważna, bez tego nawet życia nie można sobie wyobrazić, ale są na świecie i inne rzeczy nie mniej ważne, na przykład msza szkolna w niedzielę.
Pewnego razu klasa nie nauczyła się lekcji religii. Za karę "Pomidor" kazał nam przepisać 10 razy 1 stronę z podręcznika. Klasa obraziła się. Co, za rok matura a tu nam każe jak sztubakom przepisywać! Nie, nie będziemy przepisywać. Przychodzi termin. Na lekcji religii "Pomidor" pyta:
- Czy przepisaliście?
- Nie, nie przepisaliśmy, nikt nie przepisał.
- Aha, dobrze - odparł spokojnie ksiądz. Otworzył dziennik i zaczął alfabetycznie wyczytywać nazwiska "elewów". Na to nie byliśmy przygotowani, więc każdy "wyrwany" w pojedynkę tracił pewność siebie.
"Pomidor":
- A ty, N. N., czemu nie przepisałeś?
- A, bo, bo... byłem chory - wykręca się nagabywany.
- Dobrze, byłeś chory - mówi "Pomidor", który oczywiście w tę chorobę nie wierzy, - a więc na kiedy przepiszesz?
- A, no, ...może za dwa tygodnie - kapituluje uczeń. I tak dochodzi do naszego Wowki:
- A ty, Włodzimierzu, czemu nie przepisałeś?
- Bo ja czekałem, co dzisiaj będzie.
- Ty, panie dobrodziejski, nie miałeś czekać, co dzisiaj będzie, ale ty miałeś na dzisiaj przepisać.
- Proszę księdza prefekta, gdybym ja na dzisiaj przepisał, to ja bym nie miał czasu innych lekcji odrobić, to wtedy inni profesorowie też zadaliby mnie przepisywać (śmiech w sali). To jakby ja tak zaczął przepisywać, to ja bym do końca życia przepisywał! (ryk w klasie).
- Włodzimierzu, pierwszym obowiązkiem towarzyskim w rozmowie jest grzeczność. Pamiętaj o tym.Autor tego artykułu, prof. dr Antoni Maśliński urodził się w Wilnie, ukończył Gimnazjum im. Hetmana Chodkiewicza w Lidzie, absolwent Uniwersytetu Stefana Batorego, obecnie jest emerytowanym profesorem historii sztuki KUL, znany w świecie specjalista od antyku, renesansu, manieryzmu i baroku.
Antoni Maśliński