|
Sędziwy świadek
Idąc ulicą, wśród starej zabudowy wsi Czechowce, położonej koło Lidy, uwagę przechodnia zwraca niezagospodarowany placyk, a naprzeciwko niego stoi samotny, nadszarpnięty zębem czasu, drewniany krzyż. Mało kto, zwłaszcza z młodszych mieszkańców pamięta, co to za plac i dlaczego na nim, daleko od ulicy postawiono krzyż.
Oto, co powiedział na ten temat prawie osiemdziesięcioletni mieszkaniec Czechowców, Kazimierz Czarnous. Kiedyś na tym placyku stała drewniana katolicka kaplica pod wezwaniem św. Antoniego i zawsze w dzień tego patrona przyjeżdżał z Lidy ksiądz, który odprawiał w tym miejscu uroczyste nabożeństwo. Przy kaplicy znajdował się niewielki cmentarzyk, na którym w pewnych okolicznościach grzebano zmarłych. Wokół budynku kaplicy rosły sędziwe brzozy i inne drzewa - z czasem uschły one lub zostały zniszczone przez burze.
Od czasów I wojny światowej, z jakichś nieokreślonych powodów kapliczką przestano się interesować, a drewno jej ścian zbutwiało.
W 1920 roku w Lidzie bolszewiccy bojówkarze żydowscy zamordowali dziesięciu polskich żołnierzy i jednego podoficera. Ciała ich przywieziono do Czechowców i złożono w opuszczonym domu. Mieszkańcy wsi mieli dla nich przygotować trumny. Następnie pochowano wszystkich we wspólnej mogile, właśnie na tym placyku, na którym przedtem stała kapliczka.
Po kilkunastu latach prochy żołnierzy ekshumowano i przeniesiono na cmentarz do Lidy, jednakże pan Czarnous nie wie, na który (przed wojną w Lidzie były dwa wojskowe cmentarze -jeden na starym katolickim, a drugi przy koszarach 77 pułku).
Nasz rozmówca pamięta natomiast jaką karę ponieśli winni zbrodni.
Obok wsi, wśród malowniczego krajobrazu znajdował się majątek państwa Pietrusewiczów. Od dworskich zabudowań wiodła w stronę Lidy droga wysadzana potężnymi topolami i brzozami. Droga ta przecinała się z drogą prowadzącą do wsi. Na tym skrzyżowaniu stał od wielu lat krzyż. W latach 1940-1941 Sowieci rozpoczęli budowę lotniska i wycięli wszystkie przydrożne drzewa. Miejscowa ludność chroniąc od zniszczenia krzyż, przeniosła go na placyk we wsi i postawiła obok dawnych grobów polskich żołnierzy. Ślady tych mogił są widoczne do dzisiaj.
Upłynęło pół wieku odkąd dawny przydrożny krzyż stoi na tym miejscu, dzieląc z mieszkańcami wsi boleści i smutki, jakich nie oszczędziły im zawieruchy wojenne. Sam krzyż jest już tak stary, że może runąć od silniejszego podmuchu wiatru. Mieszkanka wsi, pani Helena Pacewicz ofiarowała na remont krzyża dąb, rosnący w jej zagrodzie i zachęca innych sąsiadów do postawienia nowego krzyża, który byłby świadectwem ich wiary i nadziei na lepszą przyszłość. Oby się tak stało.Stanisław Uszakiewicz