|
Legenda o dwóch zaklętych sosnach rosnących w Lidzie
Nasz czytelnik, a zarazem współpracownik, pan Władysław Naruszewicz, dawny mieszkaniec Lidy, żyjący obecnie w Żaganiu, przysłał nam trzy wersje legendy o dwóch zaklętych sosnach rosnących jeszcze do II wojny światowej na stoku wzgórza Zamku Giedymina w Lidzie (w pobliżu bramy zamkowej).
Te wiekowe sosny miały charakterystyczny kształt - rozłożyste korony, pochylone, widocznie na skutek wiejących z północy wiatrów, w kierunku murów zamkowych.
Wersja I, którą podała autorowi Stanisława Kiedyk, starsza mieszkanka Lidy, żyjąca w mieście po 1920 roku, zmarła w 1987 roku.
Dwie siostry, księżniczki z zamku lidzkiego zostały przez czarnoksiężnika zamienione w dwie sosny. Pewien ksiądz wiedział, że można je odczarować po odprawieniu mszy świętej w znanym mu dniu. Do zdjęcia czaru jednak nie doszło, bo za każdym razem ksiądz będąc już przy ołtarzu, stwierdzał, że zapomniał wdziać na siebie coś z szat liturgicznych, niezbędnych do odprawiania mszy.
Wersja II, którą opowiedział Mieczysław Pujdak, lidzianin ze średniego pokolenia. Legenda o sosnach głosiła, że są to dwie siostry zaklęte i przemienione w sosny. Siostry te były pannami - księżniczkami, córkami księcia lidzkiego. W okresie przedwojennym próbowano sosny spiłować i wtedy po nacięciu ukazywała się krew. Niektórzy chłopcy próbowali nacinać scyzorykiem te drzewa, lecz byli przepędzani przez starszych.
Wersja III, zapisana przez Ojca Jozafata Wojszwiłło, ostatniego rektora Kolegium O.O. Pijarów w Lidzie, pod zaborem rosyjskim (1835-1846). Wspominał o tej legendzie w swojej kronice.
Słyszy się gawędkę - może mniej głośną niż inne - że dwie sosny dotąd rosnące na samym okapie zamkowego muru - naprzeciw głównej ulicy miasta, zostały posadzone przez chrześcijan na zwłokach dwóch kapłanów zamordowanych za wiarę przez pogan i pogrzebanych w tym miejscu. Jednak przypuszczalny wiek sosen przeczy temu. Jest to pewnie echo innego historycznego faktu. Oto już w 1333 roku przybyli do Wilna pierwsi misjonarze - Franciszkanie. Zostali oni jednak zamęczeni przez pogan, a trzech z nich strącono z góry do rzeki Wilejki, co jest opisane w liście papieża Jana XII do księcia Giedymina. Na górze, z której strącono misjonarzy postawiono trzy krzyże, a górę nazwano odtąd Trzykrzyską.
Jeśli chodzi o sosny rosnące pod zamkiem w Lidzie, to jedno jest pewne, że dożyły one rekordowego dla sosen wieku i być może żyłyby nadal, ale i je - tak jak i ludzi dotknęła tragedia wojenna. Pozostały tylko wspomnienie i legenda.
Inną jeszcze wersję legendy o lidzkich sosnach przysłał nam p. Józef Woron z Łodzi, również dawny mieszkaniec Lidy. Oto jego relacja:
Jestem lidzianinem, chociaż urodziłem się w Wilnie. Jest to trochę humorystyczny fakt, ponieważ Ojciec zawiózł Mamę do Szpitala Kolejowego w Wilnie na Wilczej Łapie, żeby przy porodzie miała lepszą opiekę. Po trzech tygodniach, po rozwiązaniu przywiózł moją Mamę i mnie do Lidy, gdzie mieszkaliśmy na stale, mieliśmy własny dom z pięknym ogrodem i sadem. Nie muszę chyba pisać, że moje dzieciństwo w Lidzie upływało w pogodzie i spokoju, tak że dopiero później zdałem sobie sprawę ze szczęścia jakie utraciłem w momencie wybuchu wojny.Mieszkałem przy ul. kpt. Miennickiego 9 (wcześniej ul. Poleska) naprzeciwko wylotu ul. Władysława Syrokomli, niesławnej z okresu okupacji groźnymi murami więzienia. Przed wojną i do roku 1941 uczyłem się w Szkole Powszechnej Nr 5, mieszczącej się vis a vis murów Zamku Giedymina. Naukę rozpocząłem w pamiętnym roku 1935, gdy zmarł nieodżałowany Marszałek Piłsudski. Od Zamku Giedymina oddzielała szkołę jedynie wąska uliczka tak, że był on w czasie lekcji obiektem obserwacji znudzonych uczniów, a na przerwach po części terenem zabaw w "berka", czy "chowanego".
Od strony szkoły, na stoku wałów, pod murami Zamku rosły dziwne drzewa. Z perspektywy lat, pamiętam, że wyglądały jak sosny, ale jakieś inne, jakby nadmorskie, powykręcane, z dziwnym ukształtowaniem pni i rozwidleniem gałęzi. Drzewa te, by się nie osunęły przy ulewnych deszczach, były osłonięte podmurowaniem i nasypaną do środka ziemią.
Wokół pochodzenia tych drzew krążyły różne legendy, przyprawiające nas "maluchów" o dreszcz emocji. Mówiono, że pod tymi sosnami spoczywają starożytni rycerze, którzy mają się zbudzić w chwili dziejowego kataklizmu dla obrony tych ziem. Poza tym twierdzono, że drzewa te plączą krwawymi Izami, kiedy kraj lub miasto dotykają nieszczęścia i przeciwności losu.
Sam widziałem na tych węzłowatych, poskręcanych dziwacznie i ponuro wyglądających pniach zacieki rdzawego koloru, ni to krople żywicy, bardziej jednak przypominające zakrzepłą krew.
Legendy te i sam widok bajkowo, ale mrocznie wyglądających drzew, odstraszał dzieciarnię, bardziej niż otaczający je parkan. Tę retrospekcję zachowałem w pamięci jako jeden ze skarbów mojego dzieciństwa w ukochanym po dzień dzisiejszy w mieście.